piątek, 30 września 2011

PS.




O poranku

     Tak mi weszło w krew pisanie postów o poranku, że aż mi nieswojo, bo dziś nie mam co wkleić. A wszystko przez to, że pomyliłam pen drivy i wzięłam ten, na którym nie ma absolutnie nic, nul, zero, pustki po kątach. Wczoraj ledwo tylko maznęłam pędzlem, bo jednak czas był najwyższy ogarnąć domostwo. Już nawet nie z myślą o gościach, ale dla własnego zdrowia psychicznego :D Nie cierpię bajzlu, jakoś wtedy ciężej mi na świecie, dlatego po powrocie z pracy działo się u mnie dużo w materii porządków. Sprzątanie, pranie, zamiatanie, mycie, itd., itd..., a w międzyczasie pieczenie chleba. Bo zapach pieczonego chleba wcale nie cieszy, jeśli wokół  panuje ogólny nieład i rozgardiasz. A jak już jest znowu czyściutko, to włączam sobie tylko małą lampkę w okapie kuchennym i drugą, która wygląda jak gałązka porośnięta mnóstwem iluminujących kwiatuszków i jeśli jeszcze do tego roznosi się po domciu zapach chleba, to niechby był i poniedziałek wieczór, a ja już odpoczywam jak w sobotni poranek :)
     A żeby pozostać w klimacie sielskim i anielskim takie oto cherubinki w rekompensacie za brak  twórczości własnej.  Może uda mi się dodać PS-a po południu, ale nie obiecuję, bo dziś dużo się dzieje w sferze rodzinnej :)


czwartek, 29 września 2011

Blue heart / corazón azul / coeur bleu

     Właśnie nauczyłam się wstawiać tagi i w trakcie przypisywania etykiet  natknęłam się na zapisane w roboczych wersjach zdjęcie ulubionego "surowego" aniołka. A ponieważ dawno nie było u mnie aniołów, to zdecydowałam się króciutko przypomnieć moje początki.

Romantyczna Misia

     Wyobraźcie sobie mam maszynę do szycia. Jeszcze jej nie widziałam, ale moi kochani Rodzice zrobili mi niespodziankę i bladym świtem pojechali do Lidla polować na moje marzenie. Zatem od przyszłego tygodnia biorę się za studiowanie wykrojów gałgankowych zabawek i do dzieła.
     Tymczasem wczoraj po południu wzięłam się za malowanie kolejnej partii misiów. Pracę utrudniłam sobie maksymalnie, bo w trakcie lepienia puściłam wodze fantazji i wylepiłam tysiące detali, a misie moje są w większości niepokaźne, wzrostem oscylujące między 5-7 cm, choć rzecz jasna zdarzają się też osobniki bardziej wyrośnięte, w związku z tym detale są naprawdę maciupkie. Drobiazgi z tej fantazji ulepione okazały się ekstremalnie trudne do malowania, więc ślęczałam nad żmudną robotą  do ciemnej nocy niczym  romantyczny poeta suchotnik. Szczęściem w ubiegłą sobotę wpadłam w Empiku na półkę z pędzlami i wynalazłam najcieńszy pędzelek świata, ale go nie kupiłam :D Kupiłam nieco grubszy, bo tańszy :P i okazało się, że starczy. Misia poniżej jest jeszcze z poprzedniej partii. Nowa rzesza misiowych towarzyszy (<-- takie ćwiczenie na dykcję hehe) ma pomalowane brzuszki i resztę ciała, ale jeszcze nie ma oczu i tyły też, że tak powiem, straszą bladością powłok skórnych.
     Nie wiem czy to li tylko moja przypadłość czy może ktoś jeszcze tak ma, ale jak zabieram się za te moje misie, a zwłaszcza za ich malowanie, to już nic nie jest w stanie mnie od tego oderwać. Miałam w planach sprzątanie i gotowanie, i nici z tego. Chleb nie upieczony, kwiaty nie podlane, bo kilka godzin malowałam. A spodziewam się przecież najważniejszego gościa, bo odwiedzi mnie Siostra (hip hip hura! ), więc naprawdę czas na mobilizację, bo wstyd  pokazać ten bałagan niewyobrażalny. Czy Wy też macie tak jak ja, że wpadacie w trans i nie możecie się oderwać od Waszych wytworów?


środa, 28 września 2011

Miś serdeczny

     Bardzo długi był wczorajszy dzień, ale dzięki temu był czas na dobre wydarzenia. Nie licząc niechlubnej ucieczki rączym rakiem  z uliczki jednokierunkowej. Tak jakoś znak ustawili, że naprawdę, nikt by nie zauważył ;) A z dobrych rzeczy to przede wszystkim umówione spotkanie z pewną Moni na nasze pierwsze próby decoupage. (Oj co to się będzie działo :o) Poza tym  późną nocą zdążyłam pomalować kolejne misiaczki, które teraz schną i czekają na kolejne etapy malowania. Wszystko zdążyłam zrobić, tylko na sprzątanie zabrakło czasu. Ale jak to mówią, co się odwlecze, to nie uciecze, zatem dziś czeka mnie pracowite popołudnie ze ścierą i mopem. Mmmmm, marzenie ;)
     A dzisiejszy dzień na razie też zaczął się fantastycznie. W pracy świetnie i pojawiło się światełko w tunelu w innej baaardzo ważnej sprawie. Nie będę ujawniać w jakiej, ale trzymajcie kciuki w ciemno, żeby się udało ;D Buziaki, ale dzień, no naprawdę, samych takich wszystkim życzę :oD




wtorek, 27 września 2011

Rudy rydz i dziura w futerku

    Dziś przedstawiam Wam małego niedźwiadka brunatnego. Właściwie ten jest brunatno-rdzawy. Taki Miś Rudzielec:


Rudy Miś uwielbia wędrówki po lesie w towarzystwie swojej siostrzyczki Misiulki:


W czasie leśnych wędrówek bawią się w berka i w chowanego, wspinają się na drzewa i turlają po zielonej trawce. Ale pewnego razu Rudy Miś, goniąc Misiulkę zaczepił o gałązkę i wydarł w futerku dziurę. 
"Ojojoj! Co to będzie?" - przestraszył się Rudy Miś. To przecież było całkiem nowe futerko. Dopiero kilka dni temu Mama Binia pozwoliła mu je włożyć po raz pierwszy, przestrzegając żeby szanował nowe ubranko.


 Mały Miś zaczął płakać. Teraz będzie musiał chodzić w dziurawym futerku, bo kolejne dostanie dopiero na zimę. Słysząc płacz braciszka Misiulka zatrzymała się i spytała: "Co się stało?" 
"Rozdarłem moje nowe futerko" - odpowiedział Miś. "Teraz będę musiał chodzić z dziurą na brzuszku" - płakał dalej.
"Nie martw się" - pocieszyła go siostrzyczka - Mama na pewno jakoś temu zaradzi". Misiulka była starsza i wiedziała już, że Mama zna lekarstwo na każdy ból brzuszka, umie naprawić każdą zepsutą zabawkę, więc na pewno poradzi sobie z zacerowaniem ubranka. 
Misiulka wzięła braciszka za rączkę i zapłakanego zaprowadziła do Mamy, która zmartwiła się widząc synka zalanego łzami. "Co się stało syneczku?" Ale miś tylko szlochał. Misiulka opowiedziała Mamie jak bawiąc się w berka Rudy Miś zaczepił o wystającą gałązkę i rozdarł futerko. "Mój kochany Misiaczku! Nie ma co płakać. Nic strasznego się nie stało. Na razie włóż swoje stare futerko, a ja naszyję na tę dziurę piękną łatkę, tak że wszystkie misie będą Ci zazdrościć".  Tak też zrobiła, a Rudy Miś wiedział od tej pory, że Mama zaradzi wszystkiemu i pomoże pokonać każdy kłopot.

poniedziałek, 26 września 2011

Cukierek

     Taką jesień jak wczoraj i dziś to ja mogę mieć do samego lata :) Tak miło było wczoraj na spacerku nad Odrą. Nazbierałam świeżych kasztanów i znowu mam kieszenie powypychane najlepszymi na świecie antystresami. Uwielbiam świeże, lśniące kasztany. Zawsze o tej porze mam jakieś przy sobie. Od niepamiętnych czasów lubiłam miętosić kawałek aksamitu, ściskać bąbelki folii zabezpieczającej i czuć pod palcami gładką skórkę kasztana. 
    A z innej beczki, to dziś rano weszłam na stronę Lidla i okazuje się, że od czwartku mają w ofercie maszynę do szycia za 299 zł. Maszyna to od jakiegoś czasu moje marzenie. Nie wiem jaka jest jakość tej z gazetki, ale w sumie znając Lidla, to pewnie dobra. A  zresztą, dla takiej krawcowej jak ja, to każda powinna być dobra. Dopiero mam zamiar uczyć się ładnego szycia. Bo brzydko już umiem. Jakoś tak to było u mnie w domu, że od małego Mama uczyła mnie i Siostrę szycia, robienia na drutach, szydełkowania, haftu. Moja Siostra to "miszczunio" we wszystkich dziedzinach, a ja jakoś tak mniej, hehe. Pamiętam moją pierwszą robótkę na drutach. Miałam siedem lat i złamaną prawą rękę w nadgarstku, a dodatkowo złapałam świnkę. (Do dziś widzę Sylwię, młodszą siostrę mojej koleżanki, jak rozgląda się  ukradkiem po pokoju, aż w końcu pęka i mówi: "Karolinka, gdzie Ty masz tę świnkę?") Żebym nie padła z nudów Mama nauczyła mnie prawych i lewych oczek, dała wszystkie resztki włóczek jakie miała w domu  i tym sposobem znalazła lek na nudę, a jednocześnie dała narzędzie do drapania pod gipsem. 
     Konkludując mój wywód z tysiącem dygresji, jeśli ktoś z czytających mógłby mi doradzić w sprawie tej maszyny, czy warto kupić czy nie, to byłabym stokrotnie wdzięczna :)




piątek, 23 września 2011

Siostrzyczki

     Wczoraj po powrocie z pracy szybciutko wstawiłam chleb do pieczenia i wykorzystałam ostatnie chwile  dnia, żeby jednak zrealizować poranny plan. Oto pierwsza seria moich szklanych magnesików. Muszę się tylko przyznać, że póki co magnesy są pozbawione pola magnetycznego, bo przesyłka coś się opóźnia, ale lada dzień spodziewam się zapchanej  skrzynki. A propos skrzynki.... Jakiś czas temu przesłałam małą niespodziankę Agnieszce, która podała mi, jak to się prawda mówi, pomocną dłoń w moich pierwszych dniach blogowania. To dzięki niej umiem wstawiać podlinkowane zdjęcia z candy :)  Mam nadzieję, że zapakowane w kopertę drobiazgi dotarły i przypadły Ci do gustu.
     A jeszcze z kulinariów, wczoraj po pieczeniu chleba wzięłam się za  leczo i jak zwykle nie umiałam rozsądnie wymierzyć składników, także zapełniłam 3 litrowe słoje. Nie wiem jak to ze mną jest, ale za każdym razem jak biorę się za leczo, chili con carne czy coś, co ogólnie rzecz biorąc składa się przynajmniej z 4 warzyw, to wychodzi mi nie przymierzając wanna jadła. Najpierw myślę, co mi tam taka jedna marcheweczka, zginie marnie między papryką a cukinią, a potem okazuje się, że muszę doobierać, dokroić, dosypać i efekt jest jaki jest, tzn. leczo wyszło smaczne, tylko ilość wściekła :)  Ale nie ma zmartwienia. Mam dni, kiedy nie chce mi się gotować i wtedy taki słoik leczo albo zamrożona zupa są jak znalazł.


czwartek, 22 września 2011

Kolory jesieni

     Naczytałam się na blogach o jesieni i przypomniało mi się, że przecież i ja ją kocham. Jakżeby mogło być inaczej, skoro na świat przyszłam w październiku? Co prawda mieszkam w dużym mieście, ale na peryferiach, więc właściwie, jakbym się uparła, to prawie na wsi ;) Na dodatek wystarczy krótki spacer nadodrzańskimi wałami żeby przedostać się w okolice ZOO albo na dziką Wyspę Opatowicką. A tam już tylko szumią knieje, szemrze woda i ach... te chmary komarów. A nie, o tym miałam nie wspominać, bo to nieromantyczne jednak i burzy mój obraz sielskiej jesieni. Więc fragment z komarami skrzętnie wymazuję.
     Tak to się potoczyło, że mieszkam we Wrocławiu, ale przecież jestem dziecięciem wiejskim i baaardzo, ale to baaardzo to dziś cenię. Żal patrzeć na bidne potomstwo sąsiadów stłoczone na osiedlowym placu zabaw, pod czujnym okiem mam, dziadków i niań. Ja miałam całkowitą wolność. Wiedziałam tylko, że nie mogę chodzić nad wodę, ale czasem  i ten zakaz, powiedzmy, że umiejętnie omijałam.
    Zatem mrużę oczy i moje mieszkanie w bloku już już prawie wygląda jak domek na wsi, a moje spełnione marzenie - wrzos w wiklinowej osłonce- to prawie jak spacer po lesie. Nawet już niech i te komary będą, przecież u Rodziców też zawsze były, nie można się odcinać od tradycji. Bo tak naprawdę odpocząć umiem tylko na wsi u Rodziców właśnie albo kiedy mam blisko Siostrę, i Brata też :) Wtedy jestem w domu.



A po meczu....

... a po meczu chłopaki znowu wiążą krawaty i wracają do dorosłego życia. Natomiast ja w ramach mojego dorosłego życia jestem w pracy, jak co dzień zresztą. Na szczęście biurowe poranki są w 99% spokojne. Siedzę sobie sama, mogę popijać zieloną herbatkę i  zajrzeć tutaj, a przy okazji odwiedzić inne blogi i szukać nowych pomysłów. Dziś miałam zaplanowane cykanie zdjęć nowościom, tym razem nie z masy solnej, ale w porannej bieganinie zapomniałam wziąć ze sobą co trzeba. Nic to, bo za oknem szaro i ciemno, a ja mistrzem fotografii nie jestem i pewnie nic by z tych zdjęć nie było, a tylko bym się utachała. Jak to się wszystko zgrabnie złożyło w całość :) Czasem tak się uda, że choć plan nie wypali, to w ostatecznym rozrachunku nawet i lepiej. I nie mam na myśli tylko porannych sesji zdjęciowych.
     
     Życzę Wam spokojnego dnia, 
     Karolina


środa, 21 września 2011

"Trzej przyjaciele z boiska....

....skrzydłowy bramkarz i łącznik żyć bez siebie nie mogą, dziarscy i nierozłączni. Niejeden mecz już wygrali, niejeden przegrać zdążyli, często się rozjeżdżali, lecz zawsze znów się schodzili..."
   Wczoraj miśki podeschły na tyle, że po drobnych poprawkach pędzlem mogłam je  wreszcie zawerniksować. Błyszczą się teraz jak ta lala, ubolewam tylko, że dzień bury i ponury, co odrobinę tłumi wesołe misiowe kolorki. Ale nic to. Grunt to nie poddać się aurze, a przyznaję, że łatwo nie jest, bo dziś po raz pierwszy opadła poranna, prawdziwie jesienna mgła. Lubię takie poranki, o ile nie muszę gnać do pracy, a dziś niestety musiałam. Cóż robić, takie życie ;) Teraz buzia sama rozdziera mi się do ziewania, a oczy łzy roszą, że jeszcze by pospały, jednakowoż "trza tfardym być nie miętkim", więc bądźcie dzielni wszyscy niedospani i szarym dniem zgnębieni i, jeśli to pomoże, to pomyślcie, że inni też tak mają :) A dodatkowo na pocieszenie ferajna futbolowych zawadiaków w letnich kolorach.




wtorek, 20 września 2011

W międzyczasie

    Ładne słowo, "międzyczas". Takie ni tu ni tam. Z jednej strony wydawać by się mogło, że budzące niepokój przez to zawieszenie i niepełne bycie, a  jednak dla mnie brzmi ciepło i swojsko. Międzyczas to mój czas bez pośpiechu, czas tylko dla mnie, chwila wytchnienia i głębszego oddechu. I właśnie w takim międzyczasie powstał breloczek do telefonu, do klucza, do torebki... Jak kto woli i jaką ma fantazję. Koraliki połączyła moja Siostra, a ja znalazłam dla nich zastosowanie. Co dwie głowy to nie jedna, a co cztery ręce, to nie dwie. Bo takich trzech jak nas dwóch, to nie ma ani jednego, co Sister? :D


poniedziałek, 19 września 2011

Proces twórczy ;)

     Jak zapowiadałam w poprzednich postach, zabrałam się za pracę. Kilka dni lepienia, potem suszenie i wreszcie malowanie. Na prośbę Olci pokazuję zdjęcia zrobione w trakcie. Nie zamieszczam zdjęć z powstawania miśkowych i trollowych postaci, bo stwierdziłam, że co to za przyjemność oglądać misia bez nóg albo łepetyny :P Może następnym razem uchwycę moment wkładania do pieca, ale taki obrazek od czasów "Janka Muzykanta" i jego siostry Rozalki kojarzy mi się tragicznie. Może któregoś dnia się przemogę i pozbędę się uczucia rozpaczy, które towarzyszyło lekturze ;)
     Na razie figurki podsychają po malowaniu, ale niebawem zabiorę się za malowanie "tyłów" i werniksowanie. A tymczasem dwa zdjątka:

 



     Miłego dnia! :)

piątek, 16 września 2011

Pomarańcze i mandarynki

     Wczorajszy dzień minął pracowicie i produktywnie. Muszę podkreślić, że owoce wysiłku były, bo to wbrew pozorom nie zawsze jest oczywiste. Czasem napracuję się jak wściekła, a śladu po tym nie ma. Ale wczoraj! Hoho, czego to ja nie narobiłam! A więc najpierw wzięłam się za pieczenie chleba razowego. Według przepisu miał być nieziemski, ale jednak wyszedł całkiem ziemski. Nawiasem mówiąc muszę w końcu przełamać moje onieśmielenie, kiedy staję twarzą w twarz z wizją przygotowania zakwasu, bo chleb razowy na drożdżach to po prostu nie to :/ Potem przyszła kolej na babę ziemniaczaną. Ach ten zapach smażonego boczku i cebulki, mmmmm.... tym razem faktycznie niebo.... 
W międzyczasie skończyłam lepienie moich stworków, które zaraz po exodusie babki powędrowały do piekarnika. Piekły się bidule aż do północy i być może w weekend uda mi się nawet znaleźć chwilę na malowanie, ale szukanie czasu i jego notoryczny brak to osobna bajka, którą znają wszyscy.  Na koniec jeszcze dodam, że w tym wszystkim znalazłam czas na spacer, sprzątnięcie kuchni i poskładanie prania :) To dopiero fachowa organizacja popołudnia. Pękam z dumy :P

czwartek, 15 września 2011

Ach ach, jak się cieszę :)

     Wreszcie znalazłam czas na lepienie. Nie mogłam się już doczekać, kiedy znajdę wolną chwilę i  zrobię coś nowego, coś czego jeszcze nie lepiłam. A co to takiego? Niech to na razie będzie niespodzianka. Mam nadzieję, że dziś dokończę lepienie i zabiorę się za wypiekanie,a w weekend malowaniem i werniksowaniem dopełnię dzieła.
     Tymczasem wklejam zdjęcie Aniołka, który powędrował w świat. Niestety tym razem zdjęcie zupełnie kiepskie, bo zrobione naprędce telefonem. Wcześniej jakoś nie pomyślałam, żeby go obfotografować i dopiero w ostatniej chwili przed oddaniem zorientowałam się, że delikwent nie ma żadnego zdjęcia. A tak przecież być nie może.  Całe serce wkładam w tworzenie i trudno się rozstać tak na zawsze, więc niech chociaż zdjęcie mi po nim zostanie.

 



środa, 14 września 2011

Zajączkowo

     Choć w większości lepię aniołki, to od czasu do czasu zmieniam branżę ;) Tym razem przedstawiam Zajączki Nijntje. Oto i one:






Niestety zdjęcia są średniej jakości, bo robione jeszcze zimą w dość ciemnym pomieszczeniu, ale myślę, że dają jakiś ogląd na sprawę ;)

Pozdrawiam wszystkich zaglądających :) Miłego dnia!

wtorek, 13 września 2011

Aż się łezka w oku kręci

     Kilka dni temu oglądałam dokument o małych modelkach. Ubawiłam się nieziemsko słuchając dziecięcych wywodów o życiu. Zwłaszcza jedna 6-latka zapadła mi w pamięć, bo nigdy nie widziałam tak zmęczonego życiem  dziecka. Mała opowiadała o swoim dniu: " Idę na dwór i się nudzę, to wracam do domu i też się nudzę, wtedy się kładę i oglądam telewizję i dalej się nudzę. A najbardziej lubię leżeć i nic nie robić. Chcę zostać miss, żeby nic nie robić, tylko boję się  że  jak już będę sławna, to będę musiała rozdawać autografy, a to jest takie męczące".
     I wiecie co, śmiech śmiechem, ale dziś to sama chciałabym leżeć i nic nie robić. Taki dzień.


Aniołek chudonogi...



...jakkolwiek się to pisze :)

poniedziałek, 12 września 2011

Aganiok

     I znowu po weekendzie. Nie wiem jakim to czarnoksięskim sposobem się dzieje, że czas w pracy wydłuża się niemiłosiernie, a dni wolne mijają jak z bicza trzasnął. Żal jest tym większy, że miniony weekend należał do tych udanych, tzn. że po pierwsze garderoba powiększyła się o piękny turkusowo-kwiecisty szaliczek dla mnie (plus podobny dla Siostry;), a po drugie gnejsy i migmatyty Gór Sowich mają przede mną coraz mniej tajemnic. Niestety nie wzięłam ze sobą  aparatu, a szkoda, bo krajobrazy były nadzwyczaj malownicze. Serdecznie polecam :D
     Ale za to mam zdjęcie kolejnego mojego Aniołka Nieśmiałka, tym razem Aganiok, czyli Ognik :)