środa, 19 grudnia 2012

Anioł luzak

  Oj, ale mi dzisiejszej nocy dała popalić studencka brać mieszkająca nade mną... Ja to jeszcze mały pikuś, nauczona doświadczeniem zawsze w pogotowiu mam stopery do uszu, ale serdecznie współczuję sąsiadom z małymi dziećmi, noc mieli na pewno nieprzespaną. Nie wiem, może jestem mało wyrozumiała, ale młodość, nie młodość, student, nie student - trzeba mieć trochę szacunku dla innych. W końcu sama nie tak znowu dawno byłam studentką, ale na pomysł zabawy w berka na klatce schodowej o 1.00 w nocy  nawet wtedy bym nie wpadła ;) Albo może ja za mało twórcza byłam? ;) Są miejsca specjalnego przeznaczenia jak studenckie kluby, puby, dyskoteki, można tam rozdzierać gardło na cały regulator bez szkody dla innych i dla siebie samego, bo wczorajszej nocy niejednemu sąsiadowi puściły nerwy i studenciaki musiały się trochę nasłuchać, co przecież wcale przyjemne nie jest, mimo że koniec końców spłynęły po nich te prośby i groźby jak woda po kaczce.
  Ale ponieważ ja miałam wyżej wspomniane stopery, to mimo niedogodności jestem dziś uśmiechnięta i wyluzowana niczym ten tu aniołek. I nie dam się sprowokować pyskatej młodzieży ;P



poniedziałek, 17 grudnia 2012

Święta tuż tuż!

  Jeszcze kilka dni i święta, a ja nadal jestem w proszku. Co prawda część prezentów jest już gotowa i czeka na pakowanie, ale to ta mniejsza część. Nadal brakuje mi pomysłów i czasu na pozostałe. Poza tym świąteczne porządki też wciąż przede mną. Jedyne co jest gotowe, to choinka, na której... nie ma ani jednego mojego aniołka. Szewc bez butów chodzi ;) Ale za to będą sobie moje maluchy dyndać w innych domkach, a moje oko cieszą gwiazdki i dzwoneczki od Turkisy :)
   Ale w sumie tak naprawdę piszę, bo może poradzicie mi jakie ciasto upiec na święta? W planie mam sernik londyński i jakieś małe ciasteczka cynamonowe albo coś w ten deseń, ale potrzebowałabym jeszcze jednego zjawiskowego, a jednak nieskomplikowanego pomysłu na świąteczny wypiek. Pomożecie? ;)

piątek, 14 grudnia 2012

Jak Kot ze Shreka

  No powiedzcie same czy umiałybyście odmówić prośbie popartej takim spojrzeniem? ;) Muszę postawić tego janiołka przy lustrze i ćwiczyć, ćwiczyć!



czwartek, 13 grudnia 2012

Lazur

   Skoro wczorajszy post sponsorowało słonko, to dziś do kompletu musi być lazur, tym bardziej, że dziś u mnie piękna zima: śnieg, mróz i słoneczne niebo. Całe szczęście, że siedzę w ciepełku i mogę gwizdać na zimno. To słońce to chyba za sprawą Kini. Tyle mi go przesłałaś, że do dzisiaj wystarcza :D
  Wczoraj wreszcie udało mi się wygospodarować trochę czasu na świąteczne zakupy. Pierwsze prezenty kupione, teraz trzeba iść za ciosem i zdobyć resztę. Oprócz prezentów udało mi się kupić wymarzone foremki śnieżynki, którymi zachwyciła mnie Monika. Do kompletu wzięłam jeszcze foremki pomyślane do produkcji goździkowych płatków, ale mnie posłużą w innym celu. Mam nadzieję, że po świętach  będzie okazja, żeby zaprezentować efekty ;) Była jeszcze cała masa innych pięknych foremeczek w rozmiarach takich akurat dla moich małych aniołów, ale gdybym chciała kupić wszystkie, to na prezenty nie zostałoby już nic ;) Musiałam więc obejść się smakiem patrząc na reniferki, ptaszyny, dzwoneczki, listeczki itd. Ale za to nie oparłam się pokusie i zaopatrzyłam się w baaardzo, ale to baaaardzo ciepłą czapę, podszytą polarem. Uwielbiam miękkie i ciepłe ubrania. Zachodzę w głowę dlaczego jako dziecko nie cierpiałam nosić czapki i kiedy tylko po wyjściu z domu znikałam za zakrętem, gdzie czujny wzrok mojej troskliwej Mamy nie mógł mnie już dosięgnąć, wciskałam czapkę w kieszeń i odmrażałam sobie uszy. Nie umiem też pojąć jakim cudem wiecznie gubiłam rękawiczki, aż w końcu Mama do wszystkich podorabiała mi sznurki i do dwunastego roku życia nosiłam tylko takie. Mało tego, pewnego dnia zgubiłam tornister, innego  rower.  Myślę dziś, że pewnie tak byłam zajęta zabawą z koleżankami, że nie skupiałam się na takich drobiazgach jak klucze do domu czy rękawiczki. Aaa, i jeszcze byłam zapaloną ogrodniczką, sadziłam wszystko co wpadło mi  w ręce. Naprawdę wszystko. Skarpetki, żeby urosły podkolanówki, połamane kredki świecowe, żeby odrosły, pieniążek od Babci, żeby urosło więcej. Oczywiście nigdy niczego nie odnalazłam, choć wydawało mi się, że pamiętam miejsca ;) 
Fajne są dzieci, mają całkiem inną wizję świata i tego co ważne :) Aż mi żal, że dorosłam... A nie, jednak mi nie żal, musiałabym znowu chodzić na lekcje matmy...
     


środa, 12 grudnia 2012

Słoneczny anioł na pochmurny dzień

   Wczorajsze popołudnie nie należało do tych z grupy ubaw po pachy, dlatego dziś potrzebuję  słonecznej energii. Za oknem raczej pochmurno, ratuję się więc jak mogę, a właściwie ratuje mnie mój mały żółciutki koleżka. Co na niego spojrzę, to robi mi się cieplej :)
  Mam za sobą ekstrakcję ósemki i nadal jestem troszeczkę obolała. Poza tym marzy mi się ciepła herbata z cynamonem, goździkami, miodem i plasterkiem pomarańczy, ale na razie mój repertuar napitków ogranicza się do wody mineralnej i zimnej herbaty ;) Może jutro...    
   Pracy z masą solną mam mnóstwo, bo wpadło mi kolejne zamówienie, a ciągle jeszcze kończę poprzednie. Wczorajszy wieczór wypadł mi z solnego grafiku, bo zgnębiona pulsującym bólem paszczęki zdołałam pomalować tylko kilka par anielskich skrzydełek. Poza tym wypada wreszcie zająć się poszukiwaniem prezentów, bo na razie mam tylko trochę słodyczy... Przymierzam się dziś do nalotu na TK Maxx. Może uda mi się znaleźć coś ciekawego :) A jak Wasze świąteczne przygotowania? Prezenty już spakowane i przewiązane wstążką? :)
     

 


wtorek, 11 grudnia 2012

Cherubinek z muchą

     Jestem zbyt niewyspana żeby napisać cokolwiek, dlatego dziś przemówią tylko zdjęcia :)
Buziaki i miłego dnia!



poniedziałek, 10 grudnia 2012

W pojedynkę

  Pierwsza partia nowych solniaków z kolekcji grudzień 2012 jest już spakowana i dziś rusza w świat. Po tygodniowym ślęczeniu przy biurku z pędzlem w dłoni kręgosłup mam pogięty niczym ruski paragraf, ręce obolałe powyżej łokcia, a i mój okulista może się spodziewać rychłego zarobku. Ale nie ma co jęczeć, najważniejsze, że wyrobiłam się dwa dni przed czasem! Jeszcze dziś rano zrobiłam ponad trzysta zdjęć (przynajmniej z sześć zdjęć na sztukę, tak dla pewności ;), żeby uwiecznić cały komplet, bo tylko to mi po nich zostanie. Od niedawna mam nowy aparat, więc mam nadzieję, że od teraz zdjęcia na blogu będą się lepiej prezentować. Niestety - jak mówi nasze przysłowie - gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy - i tak oto dzisiejszego zimowego poranka dwa aniołeczki straciły skrzydełka. Za szybko chciałam się uwinąć z tymi zdjęciami. Jednak nie ma tego złego - naprawię je sobie i w tym roku na mojej choince też zawisną anieli :)
    Ale ja tu gadu gadu, a anielska modelka coraz usilniej domaga się mojej atencji... Zatem ustępuję jej pola :)



I jeszcze w innym świetle ;)

środa, 5 grudnia 2012

Sezon aniołkowy uważam za otwarty!

    Od kilku dni u mnie na tapecie, a raczej na gazetce reklamowej jednego z marketów budowlanych ;) "małosolne" aniołki. Dawno nie miałam do czynienia z solniakami. Musiałam przypomnieć sobie jaka konsystencja ciasta jest najlepsza, jak lepić fryzurki itd. Od niedzieli całe dnie lepię, suszę i maluję. Robota przyjemna, ale kręgosłup boli i oczy trochę gorzej widzą ;) Pewnie stąd to nieostre zdjęcie pstrykane o 1.00 w nocy;) A wczoraj wydawało się takie wyraźne :D

    Minie jeszcze kilka dni zanim aniołki będą skończone. Jak wiadomo najwięcej czasu pochłania schnięcie. Nie ma szans na przeskoczenie któregoś z etapów. Nie pomaluję skrzydeł zanim nie wyschnie przód sukienki, nie pomaluję tyłu zanim nie wyschnie przód. Mam więc zapewnioną rozrywkę przynajmniej do  końca tygodnia, jeśli nie lepiej :)
     Lepienie aniołów to jeden z moich sposobów na oderwanie myśli od codzienności. Ostatnio dręczy mnie pytanie jeszcze z czasów licealnych lekcji polskiego i lektury "Granicy" albo czegoś w ten deseń ;) Jesteśmy tacy jak sami siebie postrzegamy czy jak widzą nas inni? No i dalej, czy być sobą i postępować zgodnie z własnym sumieniem, nie bacząc na ciosy zadawane w zamian, bo wiadomo, że dobrego  (w obecnych czasach dobrego = słabego) łatwiej lać czy może robić tak jak inni, czyli ćwiczyć asertywność, żeby nie dać się zadziobać na "ament", jak mówiłam w dzieciństwie. Przy tej drugiej opcji czuję się zmanipulowana, bo pozwalam kształtować swoje zachowanie ludziom, których ani nie podziwiam, ani nawet nie lubię, tylko po to, żeby się bronić przed ich atakiem, natomiast przy pierwszej, tzn. zachowując wszystkie wyniesione z domu zasady życia społecznego jak nadstawianie drugiego policzka i bieg galopem na pomoc każdemu kto zawoła, jestem z kolei sfrustrowana, bo koniec końców mało kto tę pomoc doceni i zamiast wdzięczności zbieram cięgi od wszystkich w myśl zasady: jak masz miękkie serce, to musisz mieć twardą ... pupę. Takie to myśli nawiedzają mnie przy malowaniu tęczowych aniołów :) 
    A wracając do masy solnej, to pewnie od następnego tygodnia po kolei zacznę Wam przedstawiać wszystkich bohaterów dzisiejszego zamazanego zdjęcia :) Trzymajcie się ciepło!

Pomocy...

Dziewczyny, ratunku!!! Blogger informuje mnie, że nie mogę już dodawać zdjęć, bo mam zajętą całą przestrzeń zdjęciową. Co robić??

środa, 14 listopada 2012

Zakochany Śpioch

    Znowu połknęłam bakcyla krawcowej. Wracam po pracy, robię co trzeba w domu, a myślami jestem przy wykrojach, materiałach i mojej maszynie, która nawiasem mówiąc chyba tak do końca martwym przedmiotem nie jest, bo po każdej dłuższej przerwie w szyciu robi naburmuszoną minę i odmawia normalnego funkcjonowania: szarpie nici, robi przeróżne pętelki, supełki i inne wygibasy, tylko po to, żeby okazać swoje niezadowolenie i udowodnić, że maszyna też człowiek i też potrzebuje zainteresowania.
      Dlatego skruszona, przez cały ostatni tydzień poświęcałam jej każdą wolną chwilkę. Owocem naszej współpracy jest zakochany śpioch anioł. W oryginalnej wersji powinien trzymać podusię, ale to jest specjalny anioł na specjalną okazję. Wkrótce zdradzę jaką ;)
    Następna w kolejce do szycia czeka gąska z długą szyją na zamówienie Mamy małego Jacka. Na razie jestem na etapie studiowania wykrojów i dopasowywania ich do potrzeb dostarczonego drobiowego szkicu. Mam nadzieję, że podołam zadaniu ;)
    Aaa! Jeszcze jedno. Zwróćcie proszę uwagę na kraciasty obrus pod siedzeniem szanownego Śpiocha. To mój pierwszy w życiu własnoręcznie uszyty obrus. Tak, ja wiem, że to żadna filozofia uszyć obrus, ale zawsze podchodziłam do dużych gabarytowo materiałów jak pies do jeża, bo jakieś takie to trudne do ogarnięcia mi się wydawało. Ale ostatnia wizyta w Ikei natchnęła mnie odwagą i zdecydowaniem godnymi prawdziwej domowej bohaterki ;) Odważyłam się, pociachałam materiał na stoisku (co też przyprawiło mnie o palpitację serca, bo co będzie jak utnę krzywulca??;) i jeszcze tego samego wieczoru obrus był gotowy. Dumna jestem niesamowicie. Brzegi równo sfastrygowane i przeszyte, żadnej fuszerki :D 
    Oczywiście nie mogłam się oprzeć i oprócz głównego zakupu, to jest szafy z lustrem (uwielbiam Ikeowe szafy i kpię sobie z drwiących uśmieszków, którymi darzą mnie niektóre snoby z mojego najbliższego otoczenia ;) wróciłam do domu z łyżką do lodów, zapasowym obierakiem, bo poprzedni gdzieś wsiorbało, cudnymi podkładkami na stół, poduszką itp., itd. Powinnam mieć zakaz wchodzenia do Ikei lub ewentualnie wchodzić z klapkami na oczy i kierować się tylko do wyznaczonego sektoru ;) 
   Jak ja się cieszę, że znowu szyję!!

piątek, 9 listopada 2012

LOSOWANIE

   Przyznaję się bez bicia, mam poślizg w losowaniu zwycięzcy mojego urodzinowego candy i to poślizg nie mały - poślizg którego nie powstydziłaby się światowa liga panczenistów, ale udało się i  oto, tadaaaam, uruchamiamy maszynę losującą:

    
   Mam nadzieję, że w powiększeniu zdjęcia widać, że los padł na Edytę, która wybrała niespodziankę w kolorze czarnym lub brązowym. To dopiero wyzwanie dla takiej miłośniczki papuzich kolorków jak ja :)
Edytko, prześlij mi proszę swój adres i uzbrój się w cierpliwość, bo dopiero będę wymyślać niespodziankę dla Ciebie ;)
   Pozdrawiam i dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w moim candy! Buziaki i do następnego posta!

czwartek, 25 października 2012

Proszę Państwa, oto Miś...

    Uffff....No jestem nareszcie!! Jak ja się za Wami stęskniłam!! Powracam nieśmiało i powolutku, pełna obaw, że może już zapomniałyście kim jest Amanoo... Poza tym od początku zaczynam naukę szycia i idzie mi baaardzo mozolnie, bo przecież szwaczką jestem domorosłą i niewprawną, a od lipca zapomniałam dużo z tego, co wcześniej zdążyłam się nauczyć metodą moich własnych prób i błędów. 
    Ten Miś marzył mi się od dawna i choć wielu z Was wyda się łatwy do zrobienia, to ja napociłam się nad nim nieludzko. Łapki przyszywałam ze cztery razy, tyleż samo kroiłam i szyłam mu nowe uszy. Dodam do tego, że  po kilkumiesięcznej przerwie od maszyny do szycia, nożyczek i igły moje paluszki zeszlachetniały i wydelikatniały :P, tak że po wczorajszej walce z ręcznym przytwierdzaniem kończyn do misiowego tułowia jestem cała skłuta, zakrwawiona* i opuchnięta :D Co najmniej jakbym stoczyła walkę z ziejącym ogniem jeżozwierzem, a nie miły wieczór w towarzystwie aksamitnego Miśka.
     Aksamitny gagatek w sobotę powędruje do pewnego małego brzdąca, który póki co wszystko co złapie natychmiast pakuje do buzi i ślini. Mam nadzieję, że mój długonogi i długoręki mięciutki Miś będzie w tej sytuacji jak znalazł. Karol będzie mógł go tarmosić i przeżuwać do woli ;)
    No to tyle na dzisiaj, przy pierwszej wizycie po tak długiej przerwie nie wypada być zbyt gadatliwym ;)
       Życzę Wam miłego mglisto-przytulnego poranka i do zobaczenia :)




* Z tą krwią lejącą się strumieniami przesadziłam, ale chciałam, żeby było bardziej dramatycznie ;) 

poniedziałek, 8 października 2012

Powrócę tuuuu....

... tylko nie wiem jeszcze kiedy ;) Dziewczyny moje kochane, wiem, że miałam niebawem wrócić do blogowania, ale dużo się ostatnimi czasy wydarzyło. Dużo dobrego przez wielkie D, ale niestety też dużo złego (też przed duże D jak d...), dlatego nie wiem kiedy znowu się tutaj pokażę. Z całą pewnością przeprowadzę losowanie candy i przygotuję obiecaną nagrodę, więc w najgorszym razie pojawię się pod koniec października.
     Bardzo, ale to bardzo Wam dziękuję za pamięć, emaile i komentarze :* Życzę Wam miłego dnia i mam nadzieję, że wkrótce przyjdzie do nas nasza osławiona złota polska jesień, taka jaką mieliśmy w ubiegłym roku, bo tej zimnej i deszczowej to jednak nie lubię. Szaruga i plucha wcale nie pomagają w podnoszeniu uszu do góry i wzięciu się w garść. 
Jeszcze raz miłego i, wbrew prognozie, słonecznego dnia!

środa, 5 września 2012

Prezenty, prezenty

   Choć do Gwiazdki jeszcze daleko, to ja czuję się jak po wizycie Świętego Mikołaja. Co kilka dni biegałam na pocztę z nowym awizo i wracałam z kolejnymi skarbami. Kochane moje, bardzo bardzo Wam dziękuję za pamięć, życzenia i piękne prezenty od serca. Dziękuję za czas i myśli, które poświęciłyście, aby te cuda mogły cieszyć moje oko. Jesteście fantastyczne, cieszę się, że dzięki blogowi mogłam Was poznać, nawet jeśli są to (na razie?) znajomości wirtualne.
   Ale zamiast dużo pisać, lepiej pokażę zdjęcia. Na pierwszy ogień prześliczne wiklinowe serduszko od Turkisy. Póki co serce wisi w przedpokoju, ale już myślę żeby przenieść je do sypialni. Dzięki Aguś :*



Duduś przysłała mi cudną sutaszową bransoletkę w moich ulubionych turkusach i z perłową wisienką (rany, Kasiu, jakie to wszystko równiuteńkie i dokładne!!) I skąd Ty wiedziałaś, że ja tak uwielbiam bransoletki??


Razem z bransoletką przyfrunęło moje kolejne spełnione marzenie - śliczna skrzyneczka na herbatę. Kasieńko, pięknie dziękuję :*


Jolutka, której jestem stałą fanką przesłała mi śliczną ręcznie robioną karteczkę. Zdjęcie pożyczam z blogu samej Jolutki, bo ja nie potrafię zrobić ładnego zdjęcia tego małego dzieła sztuki, a chcę oddać całą jego urodę. Karteczka pięknie komponuje się z albumem, ramką, i karteczką, które  dostałam od Joli jakiś czas temu w ramach naszej prywatnej wymianki, a które można zobaczyć tutaj.


Jest jeszcze śliczny prezent od Ewelinki, ale... Dostałam go tuż przed wiekopomną chwilą, kiedy byłam nieco nieprzytomna i oderwana od rzeczywistości, więc na wszelki wypadek schowałam gdzieś kopertę wraz z zawartością, żeby nie zgubić, żeby się nie zapodziała, żeby była bezpieczna... I masz babo placek, szukam jej od kilku dni i nigdzie nie mogę znaleźć. Kochana Ewelinko, ja ją choćby spod ziemi wykopię i poświęcę Twoim cudeńkom osobnego posta, bo są mi szczególnie drogie, zwłaszcza moje ulubiona jemiołka ;)

Wszystkim prezentom towarzyszyły śliczne karteczki z jeszcze piękniejszymi słowami. Dziewczyny, sprawiłyście mi tyle radości, że trudno mi to nawet opisać. Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję :) :*
Jestem Waszą fanką po wsze czasy :)

wtorek, 4 września 2012

Jestem, żyję i ogłaszam rocznicowe candy z niespodzianką!

Choć ostatnimi czasy można było mieć co do tego wątpliwości, to żyję i mam się fantastycznie. Przyznaję ze skruchą, zaniedbałam blogowy świat wręcz karygodnie, a przecież choć nie mam nic swojego do pokazania, to mam się czym pochwalić! Blogowe koleżanki sprawiły mi masę niespodzianek i nie mogę już dłużej być samolubem i pozwolić, żeby otrzymane skarby cieszyły tylko i wyłącznie moje oczy. Jutro pokażę Wam wszystkie cudeńka, którymi zostałam obdarowana. Jedne piękniejsze od drugich i wszystkie na honorowych miejscach w moim domu.

I jeszcze jedno, o mały włos przegapiłabym nie tylko wygraną w candy u FreubelFee (!!), ale i rocznicę mojego własnego blogaska!

Zatem wszem i wobec obwieszczam, co następuje: 

Niniejszym otwieram zapisy na moje Pierwsze Rocznicowe Cukiereczki. Wygrana będzie niespodzianką, ale wszystkich chętnych do udziału w zabawie proszę o podanie w komentarzu swojego ulubionego koloru, a ja ze wszystkich sił będę się starała uwzględnić Wasze preferencje.

 

Zasady są proste. Wystarczy zostawić komentarz pod tym postem z uwzględnieniem uwagi o ulubionym kolorze komentującego i umieścić info o candy na swoim blogu. Zapisywać można się do dnia moich własnych urodzin, tj. do 30. października, w ten sposób wyjdzie mi urodzinowa konstrukcja klamrowa ;P Losowanie i ogłoszenie wyników planuję przeprowadzić dnia następnego. To  na dziś tyle, niech Was wyłaskoczą motyle :D

poniedziałek, 2 lipca 2012

Do zobaczenia :)

Kochane moje, znikam z bloga przynajmniej do końca miesiąca, ale do Was będę zaglądać kiedy tylko nadarzy się sposobność. Cieplutkiego lipca i wielu pomysłów Wam życzę :) Buziaki!

środa, 20 czerwca 2012

Zielono mi

     Do dziś byłam pewna, że etap zasypiania do pracy mam już za sobą, że wyrosłam zupełnie z potrzeby dziewięciogodzinnego snu, a tu psikus! Zaspałam dziś okrutnie, a najgorsze, że wieczorem, pochłonięta szyciem,  stwierdziłam: rano wyprasuję sukienkę. No i prasowałam, jakżeby inaczej, tyle że do pracy przyjechałam spóźniona prawie dwadzieścia minut i oczywiście pierwszą osobą, na którą się natknęłam był mój własny szef. Jak pech to pech, tym bardziej, że zwykle do pracy przychodzę na czas, a niekiedy nawet i przed czasem, ale wtedy dziwnym trafem nie wpadam na nikogo. Nic to, szef był wyrozumiały, więc dzień nie zaczął się źle, choć nie cierpię zasypiać, bo potem mam wrażenie, że wciąż muszę gonić, żeby te poranną stratę odrobić.
      W pośpiechu pstryknęłam kilka zdjęć nowej lali. Część zrobiłam wieczorem, jakby wiedziona przeczuciem, że rano może być z tym problem ;), a część dziś rano w drodze z kuchni - gdzie pośpiesznie łykałam owsiankę - do łazienki - gdzie z kolei suszyłam włosy po uprzedniej kąpieli. A wszystko to moje kochane w 25 minut. Że już o wypitej kawie z mlekiem i obejrzanej prognozie pogody nie wspomnę ;) Poranną organizację " czasu w galopie" opanowałam do perfekcji w trakcie studiów i jak widać nie wyszłam jeszcze z wprawy. Dzięki Bogu ;)
       A poniżej zdjęcia tildowego stworka. Niestety ze względu na mój galop i kiepskie światło kolory są nieco zniekształcone. Nie widać, że lala w fioletowe włosy ma wpiętą  fuksjową spinkę. Może po południu uda mi się zrobić lepsze fotki.  
       Pomysły na kolejne zabawki kłębią się już w mojej głowie, więc  pewnie  znowu za jakiś tydzień lub dwa się tutaj objawię. Tymczasem życzę Wam miłego dzionka i gnam (galopem, jak to mam w zwyczaju;) do Was. Buziaki!









PS. Zapomniałam dodać, że to największa spośród moich lal, bo ma ok. 55 cm ;)

środa, 13 czerwca 2012

Panna Dzwoneczek

  Tym razem, w mozole i trudzie, przyszła na świat Panna Dzwoneczek. Jest malusia w porównaniu do Karolci i Lili, bo nie mierzy nawet trzydziestu centymetrów, ale dzięki temu świetnie czuje się wśród kwiatów. Bez trudu może ukryć się pod liściem hortensji, a ze storczyka robi sobie kapelusze. Taka to jest strojnisia z tej kwiatowej wróżki. Dziś było trochę wietrznie, więc okryła szyję apaszką, a do biegania  na paluszkach między kwiatami moja mała ogrodniczka wybrała wygodną dżinsową spódnicę i bawełniany top. 







   A tu jeszcze zbliżenie na spódniczkowy wzorek. Śliczny, prawda? Na szczęście mam jeszcze całe mnóstwo tego materiału, więc nie raz i nie dwa do niego wrócę.


   Przy okazji pochwaliłam się Wam moją nową hortensją. Jest u mnie ledwie od niedzieli i mam szczerą nadzieję, że zostanie na dłużej. Tak to się właśnie kończą moje małe wypady po chleb i wodę ;)
   A u mnie cóż, leje niemiłosiernie, ochoty na aktywność brak, ale udaję, że tego nie dostrzegam i mimo raczej niskiego nastroju idę do przodu z uniesioną głową ;) Od kilku dni dręczy mnie myśl, że wciąż musimy przywdziewać jakieś maski, że dopiero teraz, kiedy skończyłam magiczne trzydzieści lat dotarło do mnie, że się zmieniam, ale te zmiany nie są moim wyborem. Narzuca je otoczenie, bo inaczej mnie zadepczą, zakrzyczą, zamęczą. Wiem, że zmiany są nieuchronne, ale między Bogiem a prawdą wcale mi to nie odpowiada. Nie lubię być asertywna, nie lubię dyskusji, że mam prawo do bycia sobą, nie lubię międlenia o niczym z ludźmi, którzy na oczach mają klapki i nie widzą, że świat jest różnorodny i barwny, a przez to właśnie piękny, którzy z góry wiedzą, że zawsze mają rację, którym brak szacunku dla bliźniego. Do tej pory takie osobniki skutecznie eliminowałam z życia, a tym razem mam przed sobą mur, którego nie da się przeskoczyć. Bo odkrywam właśnie, że nie od wszystkich można się odciąć. Bardzo mi z tym niewygodnie, wolałabym siedzieć cicho w kącie i niech mi dadzą święty spokój, ale niestety to se ne da. Wciąż trzeba się bronić przed spodziewanymi i niezapowiedzianymi atakami, uśmiechać się, kiedy mam ochotę uciec jak najdalej. Nie podoba mi się to, a niestety nie mam na to wpływu. Jest jak jest, pozostaje godzić się z rzeczywistością, ale to godzenie jest dla mnie niezwykle bolesne. Nie chcę sprzedawać siebie, a tak się czuję ustępując i milcząc w sprawach ważnych, najważniejszych nawet.  Ech, filozof grecki ze mnie, a przecież nie od dziś wiem, że nie warto za dużo myśleć, bo robi się jeszcze trudniej. Jak dobrze, że mam mój bajkowy tildowy światek, po południu ucieknę sobie do niego  i znowu zapomnę o całym bożym świecie :) I niech już wyjdzie to słoneczko, bo w przeciwnym razie istnieje groźba, że zamęczę Was moimi wywodami :D

czwartek, 31 maja 2012

Lila

   Spełniłam swoje kolejne marzenie. Miała być co prawda lala nie tildowa, ale kiedy zobaczyłam ten wykrój nie mogłam się oprzeć. Wiecie co jest najlepsze? Że choć wykrój jest powielany przez wszystkie tildowe miłośniczki, to i tak każda tilda jest inna. Ma inny wyraz twarzy, inną fryzurkę, lubi inne kolory. Wcześniej brakowało mi odwagi na śmielsze łączenie materiałów, ale zachęcona zdjęciami z tildowych blogów dużo czasu spędziłam na dopracowaniu szczegółów, bo nie od dziś wiadomo, że diabeł tkwi w szczegółach właśnie. Choć miałam do dyspozycji nie tylko wykrój figurki, ale i sukienki, to ostatecznie wdzianko uszyłam według własnego projektu.  Nie nie, nie dlatego, że naszła  mnie taka fantazja, tylko dlatego, że... nie pomyślałam i zaszyłam miejsca przewidziane na rękawki. Tym sposobem, żeby nie pruć i nie niszczyć materiału musiałam na poczekaniu znaleźć rozwiązanie. Jak mówi mądrość ludowa: potrzeba matką wynalazku. Na ratunek przyszła szpulka bawełnianej koronki podarowanej przez Mamę. Lala dostała falbaniaste bufki i nawet nie grymasiła przy trwających całą wieczność przymiarkach. Wstążka w grochy przyszyta na dole ma ukryty w brzegach drucik, który nadaje kreacji kształt koła. Nie wiem jak Wy, ale ja w dzieciństwie uwielbiałam takie wirujące sukienki i bez końca mogłam kręcić w nich piruety.
   Żeby kreacji nabrała lekkości doszyłam jeszcze tiulową koronkę, a już zupełnie na koniec zdecydowałam się na szklany guzik pod szyjką. Wahałam się długo czy nie przesadzę z tą ozdobą, ale koniec końców uznałam, że taki jasny punkt rozświetli buźkę lali. 
     Długo też nie mogłam znaleźć dla niej odpowiedniego imienia, aż przypomniało mi się, że przecież jakiś czas temu, przy okazji mojej pierwszej tildowej lali, wspomogłyście mnie swoimi pomysłami, a ponieważ lala ma wrzosową sukieneczkę i wstążki, to zgodnie z propozycją Qry Domowej nazwałam ją Lila.
    Lilka kosztowała mnie mnóstwo pracy, łamania głowy i pokłutych palców, ale jestem zadowolona z końcowego efektu. Wydaje mi się, że to moja najładniejsza lalka, a uszyłam ich już, hoho, całe trzy sztuki :D     Jednak rodzina tildowych panieneczek niebawem znowu się powiększy, bo kolejny wykrój tildowego ciałka już czeka na szycie, więc pewnie za tydzień lub dwa, w zależności od natężenia popołudniowych lekcji, pochwalę się nowymi zdjęciami.




Bardzo Ważny PS. Witam wszystkie nowe Obserwatorki. Zawsze robi mi się miło i ciepło na sercu, kiedy decydujecie, że warto tu do mnie wrócić :)