Kilka dni temu moja Siostra powiedziała: żeby nie poddać się temu co nas gnębi trzeba stworzyć własny świat. Moim światem zawsze była moja rodzina, a teraz dodatkowo mam jeszcze popołudniowe hobby i blog, a na blogowisku Wy :) Zanim zaczęłam pisać nie zdawałam sobie sprawy, jakie to wciągające, jak Wasze odwiedziny i dobre słowa mogą poprawić skwaszony humor i przekonać, że świat nie jest taki zły, dlatego bardzo Wam dziękuję za odwiedziny, komentarze i maile :)
A dziś opowiem Wam co mi się przydarzyło pewnego dnia w Paryżu. Było to w czasie mojego dłuższego stacjonowania we Francji. Moja koleżanka wyjeżdżała już do Polski, a ponieważ wszystkie drogi do Polski prowadzą przez Paryż, to postanowiłam, że wykorzystam okazję i upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu, czyli pomogę koleżance z bagażami, a potem zostanę i zwiedzę miasto. Tak też się stało. Przedreptałam miasto wszerz i wzdłuż, może ze dwa razy przejechałam się metrem, bo szkoda mi było siedzieć w podziemiu skoro na ziemi tak pięknie. Zaliczyłam więc Sacré Coeur, Luwr i Tuilerie, Pola Marsowe, Inwalidów, wieżę Eiffela, Pola Elizejskie, aż dotarłam do Łuku Triumfalnego. Tu odstałam swoje, pokazałam paszport upoważniający mnie do zniżki (bo musicie wiedzieć, że miałam wtedy może 23 lata, a ze zniżki można korzystać do lat 26) i wreszcie po schodach wdrapałam się na taras widokowy. Stamtąd podziwiałam gwieździsty układ placu l'Etoile i niczym Japończyk cykałam jedno zdjęcie za drugim. Z oddali dobiegł mnie komunikat z krótkofalówki strażnika, że jakaś bida zostawiła paszport przy kasie, więc gdyby ktoś szukał, to proszę uspokoić i przysłać na dół do kas. Pomyślałam, kurcze, może ten ktoś nawet nie zna francuskiego i będzie miał nie lada kłopot kiedy się zorientuje, że paszportu brak. No ale nie będę przecież zaczepiać wszystkich dookoła czy aby przypadkiem nie zgubili paszportu...
Wreszcie nadszedł czas, żeby ruszać dalej na podbój Paryża. Miałam jeszcze w planach zwiedzanie Notre-Dame i Sainte-Chapelle na wyspie Cité. Tam też skierowałam moje kroki. Notre-Dame nieziemsko piękna pochłonęła mnie na parę dobrych chwil, a następnie ruszyłam do Sainte-Chapelle położonej trzy kroki dalej. Tam oczywiście zapragnęłam skorzystać z przysługującej mi zniżki i jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że nie mam paszportu! Nici ze zwiedzania, a najgorsze, że to był mój jedyny ważny dokument tożsamości, jako że nie byliśmy wtedy jeszcze członkami UE. Napadłam więc strażnika z pobliskiego sądu, że ma mi pomóc i koniec. Właściwie nie napadłam, ale zalana rzewnymi łzami dopadłam do niego i słowa z siebie nie mogłam wydusić. Biedny chłopak nie wiedział co ze mną począć, ale w zasięgu jego wzroku znalazła się przemiła pani policjantka, więc szybko scedował na nią przywilej zajęcia się zaryczaną jak siedem nieszczęść Polką. Pani policjantka powiedziała, że owszem, jest tu posterunek policji, ale teraz nie pracują, i muszę się udać tu i tu. W kolejnym usłyszałam znowu, że zajmują się innego rodzaju sprawami i mam udać się tam i tam. Zwiedziłam chyba wszystkie komisariaty na wyspie Cité, mogłabym tym szlakiem oprowadzać wycieczki, aż w końcu byłam już tak znużona, spłakana i roztrzęsiona, że na ostatnim komisariacie opadłam na krzesło, poryczałam sie na dobre i powiedziałam, że MUSZĄ mi pomóc, bo ja się nie ruszę już dalej, nie mam siły, w końcu od rana łaziłam po mieście, chyba za 40 km już zrobiłam piechotą. Pan policjant szybko zawołał panią policjantkę tłumacząc jej, że nie wie co zrobić z taką zapłakaną mną, i że kobiecie na pewno będzie łatwiej się dogadać. W międzyczasie przyszedł jakiś facet, który od drzwi krzyknął, że napadli go z nożem, ale usłyszał tylko: Proszę pana! Tej tu Mademoiselle ukradziono paszport! Chłopak zrezygnowany wyszedł, a moja policjantka zadzwoniła do konsulatu Polski. Przemiły Pan Konsul zapytał czy mówię po francusku, bo jeśli nie, to on pomoże, no a skoro mówię, to mam się jutro zgłosić do konsulatu z kompletem zdjęć do nowego tymczasowego paszportu i nie zapomnieć o 120EUR na opłaty. Było to już jakieś pocieszenie, że sprawę da się rozwiązać. Policja wydała mi dokument, że jestem kim jestem, tylko paszport skradziony i tak wyposażona, napojona herbatą i odrobinę uspokojona podreptałam zwiedzać dalej, bo tylko to mi pozostało, skoro kupiłam bilet powrotny na ostatni pociąg. W nocy dojechałam do domu, a o świcie ze zmęczenia, płaczu i emocji zaspałam na pociąg do Paryża, a przecież miałam umówione spotkanie w konsulacie! Zadzwoniłam czym prędzej do konsula, że będę później, pognałam na stację i jakoś wreszcie dotarłam do Paryża. Na dworcu Monparnasse zrobiłam w automacie zdjęcia, które do dziś budzą bezgraniczne zatroskanie mojego Taty na samo wspomnienie co ja tam musiałam przeżyć sądząc po wyrazie twarzy i już miałam ruszać do konsulatu, kiedy naszła mnie myśl, że hmm, ktoś zgubił paszport na Łuku, ja byłam na Łuku, więc może ten ktoś i ja to ta sama osoba? Udałam się więc w tym kierunku i od razu uderzyłam do strażnika, bo dla zwiedzających taras widokowy był jeszcze zamknięty. Pytam więc czy aby przypadkiem ktoś nie znalazł wczoraj polskiego paszportu? Na co ten z szerokim uśmiechem rzecze: Bonjour Mademoiselle P.! No tu już wiedziałam, że jestem w domu, nagle wróciła mi zdolność kojarzenia faktów. Nie pytajcie jak to się stało, że nie skojarzyłam tego wcześniej - nie wiem, byłam zmęczona, rozemocjonowana, przestraszona i chyba zapomniałam o epizodzie z tarasu widokowego. Mogłam więc odwołać spotkanie z przemiłym panem konsulem i wreszcie zwiedzić Sainte-Chapelle .
Taka to była moja paryska przygoda. A w nawiązaniu do francuskiej opowieści prezentuję Wam anioła całego we francuskich zwiewnych koronkach :) Buziaki i miłego dnia!