Dziś mogę już powiedzieć: pierwsze koty za płoty :) Zaliczyłam swój kiermaszowy debiut i wpisuję go na konto udanych imprez. Co prawda klientów było niewielu, a na dodatek większość z nich to tak zwani "apacze" ("a pacze tyko"), jak oświeciły mnie nowo poznane rękodzielniczki - fantastyczne dziewczyny z wyobraźnią i talentem jak stąd na księżyc i z powrotem. Mimo wszystko udało mi się co nieco sprzedać. Niestety nie zdążyłam sfotografować niektórych sprzedanych solniaków. Wieczorem przejrzę jeszcze zdjęcia z mojego stoiska, może uchwyciłam śmiesznego miśka wybranego przez 4-letniego brzdąca. Uśmiałam się jak norka, bo maluch wybrał miśka charakternego, który u mnie w domu miał ksywę Kloszard, taki był elegancko-nonszalancki. Miał maluch gust, bo ja tego miśka też darzyłam sympatią. Dodatkowo Mój Mały Klient powiadomił mnie, że dla babci też sam lepił anioła i zrobił laurkę. Jego starsza siostrzyczka wybrała Kosmo-Królika, a młodsza miśkę w falbaniastej spódnicy. Zapamiętałam ich szczególnie z racji tego, że jako pierwsi wybrali moje wytwory, a do tego dzieciaki były przemiłe.
Organizatorem przedsięwzięcia była
Galeria noBo prowadzona przez bardzo operatywnych, sympatycznych i zdolnych ludzi. Ja debiutowałam w roli wystawcy, a oni w roli organizatorów targów rękodzieła. Jak na pierwszy raz było dobrze. W mojej pracy mam okazję uczestniczyć w olbrzymich targach organizowanych dla 20.000 odwiedzających i wiem, że cały myk polega na tym, żeby rzecz odpowiednio nagłośnić, co w tym wypadku oznacza "odpowiednio głośno" i "odpowiednio wcześnie". Tym razem inicjatywa zrodziła się spontanicznie i nie było na to czasu, ale zapewne w przyszłości będzie tylko lepiej. Jeśli tylko Tabakiera będzie miała kolejną edycję, to chętnie się tam pojawię.
A teraz kilka zdjęć. Oto moje stoisko:
Koniecznie odwiedźcie jej blog, bo umie robić cuda. Mazanka jest tak sympatyczną osobą, że jak tylko ją poznałam, to przy nieocenionej pomocy innej życzliwej i utalentowanej miłośniczki masy solnej Iwony zwinęłam swoje manele i przeniosłam się w jej sąsiedztwo.
Ubawiłyśmy się, ponieważ Mazanka robi piękne, duże anioły, a moje to takie maleństwa. Popatrzcie jakie proporcje: D
Wspomniana już Iwona również działa z masą solną. Niestety na razie nie ma bloga, ale to pewnie tylko kwestia czasu. Zobaczcie sami co potrafi ulepić:
Na koniec będę się chwalić zdobyczami.
Najpierw frywolitki z wymianki, na którą już wcześniej umówiłam się z
Laobeth
W zamian oddałam swoje filcowe i solne ozdóbki.
Teraz niepowtarzalny anioł od
Mazanki, wymieniony na miśki, które możecie obejrzeć na jej blogu. Szybko zadomowił się u mnie :)
Od Iwony w zamian za anioły dostałam śliczną, turkusową (bo jakżeby inaczej :D) bransoletę ubraną w wełniany kubraczek:
Nie wytrwałam do zakończenia kiermaszu, chyba głównie ze względu na nieprzemyślany wybór obuwia, ale też byłam okropnie zmęczona po całym tygodniu zarwanych nocy. Po szalonej jeździe, jaką zafundowałam Laobeth dotarłam do domu i... padłam jak kawka. Przebudziłam się na "Wiadomości" żeby usłyszeć co tam słychać w dalekim świecie, wykąpałam się i poszłam z powrotem lulu. Krótko mówiąc ogrom wrażeń zwalił mnie z nóg, ale dziś jestem szczęśliwa, bo mam potwierdzenie, że moje maluchy też się podobają :D Victoria!!! Hurra!!!