poniedziałek, 31 października 2011

Candy

      Kochane moje, piszę, bo właśnie zajrzałam w statystyki i zobaczyłam, że nadeszła wiekopomna chwila, otóż został pobity rekord odsłon  mojego bloga i w dniu dzisiejszym, do godziny 23.30 odwiedziło mnie aż 138 osób! Uwierzyć nie mogłam, aż olśniło mnie, że może nie wszystkie doczytałyście post z kolczykami mojej Siostry w roli głównej i sprawdzacie wyniki i nic.... A przy końcu wspomnianego posta podałam informację, że losowanie candy muszę odłożyć "na po świętach". Byłam pewna, że do wtorkowego wieczoru nie będę miała dostępu do internetu i choć obawa okazała się nieuzasadniona, to niestety z tej przyczyny nie jestem wyposażona w odpowiednie narzędzia, tj. aparat foto, żeby uwiecznić moment losowania i potwierdzić w ten sposób swoją wiarygodność. Bardzo Was proszę o cierpliwość, w środę najpóźniej przeprowadzę komisyjne losowanie i ogłoszę wyniki. Tymczasem życzę Wam dobrej nocki, ja też już się kładę, bo jutro pobudka bladym świtem i kolejny dzień w drodze. Dobranoc, pa pa!

niedziela, 30 października 2011

Urodziny i je t'aime Paris

       Co prawda miało mnie tu nie być co najmniej do wtorku, ale udało mi się podłączyć do internetu sąsiada i już przeczytałam piękne życzenia od Turkisy. Dziękuję Kochana! Dzisiejszy dzień w ogóle należy do niezwykle udanych. Nie chcę zapeszyć, ale ostatnio same takie mi się zdarzają :D Już rano dostałam piękne prezenty, mnóstwo życzeń od Rodziny i Przyjaciół, niektórych zupełnie się nie spodziewałam i tym milsza była niespodzianka. Wybaczcie chwalipięcie, ale to ze szczęścia :) 
      Internet jest słaby i połączenie ciągle się rwie, więc nie będę pisać dużo. W archiwum roboczych postów znalazłam jeszcze trzy komplety zdjęć magnesikowych i wybrałam zestaw paryski, bo czuję się dziś jak Madame pachnąca Chanel No. 5, mimo że pałętam się po domu w bluzie z kapturem :)
      A teraz pędzę nakrywać stół, bo niebawem spodziewam się Olci z Mężem i dalej będziemy świętować moje, a przy okazji też Oli urodziny, bo jest między nami tylko 3 dni różnicy.  Torcik z bitą śmietaną chłodzi się od rana, napoje czekają w barku ;) Zapowiada się niezła imprezka ;P
      Wam też życzę baaaaardzo miłego wieczoru w towarzystwie bliskich Wam osób.



PS. Nie pierwszy raz wspominam o Oli, spieszę więc wyjaśnić, że Ola jest moją przyjaciółką od dawien dawna. Razem przeszłyśmy podstawówkę i liceum, kiedy to Ola ze stoicką cierpliwością wbijała matmę do mojej na wskroś humanistycznej głowy, a potem studiowałyśmy w jednym mieście i w jednym mieście dziś mieszkamy, choć ja bardziej stacjonarnie, a Ola raczej zaocznie :D

sobota, 29 października 2011

Siostrzane

     Na moją usilną prośbę Siostra przesłała mi kilka zdjęć swoich ostatnich kolczyków, które powstały z kryształów Swarovskiego i srebrnych zaczepów/bigli? Nie bardzo jestem biegła w nazwach, a nie będę budzić wymęczonej po całym tygodniu Siostrzyczki.






A tu jeszcze komplecik z zawieszką:



Oczywiście gdyby ktoś zapragnął mieć taką piękną migotliwą i elegancką biżuterię dla siebie lub na prezent (Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami), to proszę o kontakt ze mną :) Ceny konkurencyjne:

czerwone kolczyki - 45 zł
bordowe kolczyki liście - 50 zł
i czarny komplecik - 75 zł

Natomiast jeśli chodzi o mnie, to do poniedziałku muszę zamknąć kramik, bo nie będę miała dostępu do internetu, także proszę o wyrozumiałość gdyby zdarzyło się małe opóźnienie w ogłoszeniu wyników candy. Wskazując datę losowania nie uwzględniłam corocznego wyjazdu i długiego weekendu na Wszystkich Świętych.

Pozdrawiam Was cieplutko i życzę porządnego sobotniego wypoczynku!

PS. Jednak obudziłam Siostrę, żeby dopytać o ceny, ale o biglach zapomniałam...

piątek, 28 października 2011

Niedźwiedzie polarne

     Po Waszej wieczornej zachęcie obfotografowałam dzisiejszego ranka dwa polarne misie, które do tej pory nie ujrzały światła dziennego. Jakoś rozprasza mnie to różowe tło zrobione naprędce z mojego szalika i nie umiem nic mądrego napisać, ale właściwie nie o pisanie tu chodzi tylko o ujawnienie  białych misiów, nie mylić z białymi myszkami. A musicie wiedzieć, że taka pomyłka przydarzyła się mojemu nauczycielowi , Hiszpanowi z krwi i kości, który co prawda skończył polonistykę, ale z fonetyki najwyraźniej prymusem nie był, bo kiedyś na zajęciach późną zimową porą zastrzelił nas pytaniem czy znamy taki słynny polski film zatytułowany "Mysz". Nikt nie znał, a ta bidaka uwierzyć nie mogła i już prawie ze złami w oczach stał, że jak to nikt nie zna, skoro jego uczyli, że wszyscy znają i to na pamięć! Aż wreszcie któryś umysł oświeciło i dotarliśmy, że chodziło o "Misia" Barei. Po tej opowieści znikam jak zjawa (cytując za Michelle z ruchu oporu), bo muszę troszkę popracować, a jeszcze mam w perspektywie drobną pracę szyciową i odwiedziny u Was. Nie wiem kiedy z tym wszystkim zdążę, naprawdę. Zaczyna do mnie docierać, że blogowanie to praca na pełny etat :D


czwartek, 27 października 2011

Gang Cwaniaka

    Tak się obawiałam dzisiejszego dnia, że znowu będę musiała uwijać się jak w ukropie, żeby zdążyć ze wszystkim, a okazało się właśnie, że od teraz do 16.00 mam labę :) Co prawda ranek był nieco zatruty, bo sromotnie zaspałam i jednak trzeba było trochę pobiegać, ale z drugiej strony dzięki temu po raz kolejny doceniłam zaletę pracy blisko domu. W przeciwnym razie nigdy bym się nie wyrobiła na czas. O 16.00 wyjdę z pracy etatowej, żeby zacząć pracę domową, tzn. szybko wyjąć naczynia ze zmywarki, wstawić kolejne, włączyć chlebek do pieczenia i przygotować wszystko na przyjście uczennicy. Dziś hiszpański, a w dalszej perspektywie, tj. od listopada na tapetę powraca francuski. Mam nadzieję, że plan wypali i znowu będę miała regularny kontakt z moim ukochanym językiem, bo już się stęskniłam. W końcu nie po to harowałam po nocach, ryłam słówka i drżałam na egzaminach, żeby to teraz zapominać. A niestety taka niepraktykowana wiedza baaardzo szybko, choć niepostrzeżenie ulatuje... Hiszpański z jakichś względów nadal cieszy się większym powodzeniem, a ja, mimo że jako absolwentka obu filologii powinnam wykazać się bezstronnością, to jednak w kwestii brzmienia niezmiennie stawiam na francuski, dlatego proszę trzymajcie kciuki za powodzenie planu :) No ale dość już tęsknych westchnień, nie ma tego złego, hiszpański też  fajny, a dzięki modzie na kulturę latynoską na brak pracy narzekać nie mogę, zatem do boju, do boju, do boju ....
    A w blogowych odmętach wyszperałam zdjęcie gangu Cwaniaka, które miałam wstawić już dawno, ale coś mi w tamtym momencie najwyraźniej przeszkodziło, a potem zapomniałam.  Za to teraz jest jak znalazł :)
Z tym widokiem Was zostawiam życząc miłego popołudnia :)



środa, 26 października 2011

Nocne rozmowy

      Jutro zapowiada się kolejny długi i pracowity dzień, dlatego zapowiedziane nowości pokazuję już dzisiaj, a w zamian jutro, w przerwach między kolejnymi wyzwaniami natury zawodowej, może uda mi się nadrobić zaległości w odwiedzaniu Waszych blogów. 
       Od dawna podobały mi się tildowe ptaszki, aż w końcu je sobie uszyłam :) Na zdjęciu tylko dwa, ale powstała trójka, tyle że całe stadko nie zmieściły się na moim malusim parapecie. Jestem szczęśliwa, bo jakimś cudem zdołałam zrobić zdjęcia mimo panujących za oknem egipskich ciemności i mogę Wam zaprezentować moje dzieło :)
         A teraz życzę Wam dobrej nocy i kolorowych snów. Ja idę się kąpać i muszę jeszcze pomyśleć nad scenariuszem reaktywowanych lekcji hiszpańskiego. Ufff, padam z nóg.

Błękitny Wieloryb

     I jeszcze tylko dzisiejsza porcja szycia. Poprzedni wieloryb powędrował w świat, musiałam więc zapełnić pustkę po nim i tak na świat przyszedł błękitny niczym morska toń Wieloryb Drugi:

Mój początek

     Wczoraj  Kasia z filcaków i spółki zaprosiła wszystkie blogerki-rękodzielniczki do przedstawienia  początków naszej działalności. Z chęcią podejmuję temat! Muszę jednak powiedzieć, że wbrew pozorom nie jest łatwo ustalić kiedy ja zaczęłam kombinować w tym zakresie. O ile pamiętam w jednym z postów wspominałam, że umiłowanie do nici, włóczek, mulin i kordonków przechodzi w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Tak misternych i pięknych szydełkowych serwetek jak mojej Babci nie widziałam nigdzie, dopóki nie zajrzałam na Wasze blogi ;). Mama z kolei jest mistrzynią haftowanych obrusów, zazdrostek, podusi i czego kto sobie zażyczył, bo muszę powiedzieć, że w trudnych czasach Mama robiła te cuda na sprzedaż. Oprócz tego szyła i szyje patchworki,  na szydełku i drutach robiła nam ubranka (nawet do komunii miałam piękną szydełkową sukienkę, pelerynkę i torebeczkę a wcześniej miała je moja Siostra). Ogólnie mówiąc Mama umie wszystko, a moja Siostra poszła w jej ślady. Dodatkowo Siostra robi piękną biżuterię, która schodzi na pniu, także nawet niespecjalnie mam się jak pochwalić jej talentem na swoim blogu. Wstęp może przydługi, ale zmierzam do tego, że z takim dziedzictwem nie mogłam skończyć inaczej jak z igłą w ręku, choć przyznaję, że jako najmłodsza latorośl dostałam najmniej z tych talentów, za to zgarnęłam chyba całą niecierpliwość i lenistwo :D Dlatego nigdy nie nauczyłam się pięknie i równiutko szydełkować...
     Pierwsze wspomnienie moich rękodzielniczych zmagań to praca nad haftowaną serwetką - prezentem na Dzień Matki. Razem z moją koleżanką Dianą po lekcjach zaszywałyśmy się u niej w pokoju i z wypiekami na twarzy, a jęzorami na brodzie haftowałyśmy i drżałyśmy czy aby zdążymy na czas. Mama serwetkę ma do dziś i ostatnim razem, kiedy na nią spojrzałam spuchłam z dumy, że taki mały siedmioletni szkrab jakim wtedy byłam takie cacuszko zrobił, ale żeby nie było, spędziłam nad tą serweteczką 2 tygodnie, dzień w dzień.  Tego samego roku zimą złamałam rękę, a żeby załatwić wszystko za jednym pobytem w domu zapadłam jeszcze na świnkę. Mama szukała mi rozrywek wszelakich, między innymi nauczyła mnie robienia na drutach i wtedy powstał najdłuższy, najbardziej ciapaty szalik na świecie, bo dostałam karton włóczkowych resztek i tak siedziałam z drutami dopóki nie wyzdrowiałam. Potem co jakiś czas coś mnie brało, to haft krzyżykowy, to kolejny szaliczek, ale bez szału. Natomiast w ubiegłym roku, mniej więcej o tej porze dopadło mnie jakieś przeziębienie i musiałam zostać kilka dni w domu. Siedząc samotnie w domu znudzona jak mops jakimś zrządzeniem losu na youtube natrafiłam na filmik z hiszpańskim programem na temat filcowania. Cały weekend spędziłam na oglądaniu kolejnych filmów, stron, blogów a w poniedziałek miałam gotowe postanowienie, że i ja będę filcować. Potem zagłębiałam się jeszcze bardziej i z filcowania przerzuciłam się na decoupage, scrapbooking i co tam jeszcze jest. Wszystko w teorii rzecz jasna :D Aż w końcu któregoś dnia odkryłam swoje powołanie, kupiłam kilo mąki, kilo soli i zaczęłam lepić..... Ach coż za potwory powstawały :) Zachowałam kilka na pamiątkę żeby co jakiś czas sprawdzać czy robię postępy czy lepiej dać sobie spokój. Powoli aniołki stawały się mniej potworne, a potem... natknęłam się na wykroje tildowe i inne. Skutkiem tego było gwałtowne pragnienie, aby stać się właścicielką maszyny do szycia. Niestety moje wrodzone skąpstwo nie pozwoliło mi kupić maszyny za 600 zł skoro wiedziałam, że cena promocyjna jest pomniejszona x2. Na szczęście Lidl wyszedł mi na przeciw i tak oto pastwię się nad kawałkami tkanin. Tak to ze mną było, a Wy jak zaczynałyście?

PS. Zapomniałam dodać, że nieoficjalnie matką chrzestną  mojego bloga jest Turkisa, bo jako pierwsza wyciągnęła do mnie przyjazną dłoń i nauczyła jak sobie radzić z tajnikami blogspota :)

wtorek, 25 października 2011

Post z dedykacją


     Jedna tutaj panieneczka (tak, tak Turkiso, do Ciebie mówię ;) kręciła noskiem, że za dużo u mnie magnesów, ale myślę, że ze względu na dzisiejszy leitmotiv wybaczy mi ten ostatni raz ;) Specjalnie dla Ciebie Aguś kocia seria:




A żeby usatysfakjonować Cię w pełni zmiana surowca i oto kilka zrobionych baaardzo dawno temu modelinowych breloczków:



Swoją drogą te breloczki wpisują się w zabawę Kasi, ponieważ jest to jedna z moich pierwszych lepiankowych historii, ale szerzej o swoich robótkowych początkach napiszę jutro.
     Oczywiście spieszę też z wyjaśnieniami, że nie przerzuciłam się wyłącznie na produkcję magnesów ;) Obiecuję, że już jutro pokażę coś innego, bo mam zaległy post szyciowy. Poza tym od wczoraj wzięłam się za produkcję ozdób świątecznych i brakuje mi czasu na cokolwiek innego, dlatego właśnie zagościła u mnie pewna blogowa monotematyczność. A ozdóbek choinkowych na razie nie pokazuję, bo za wczesna to pora na klimat bożonarodzeniowy; poczekam przynajmniej do pierwszej świątecznej reklamy Coca-Coli ;)

poniedziałek, 24 października 2011

Cześć Rodzino! Oglądacie moje miśki i aniołki?

Porcja energii/Una dosis de energía/Une dose d'énergie

    Rozpocznę od tłumaczeń, że wiem, mamy jesień i obowiązującymi kolorami w tym sezonie są brązy i rudości, ale tak ponuro za oknem, tak niemiłosiernie sennie, że oprócz porannej dawki magnezu postanowiłam zaaplikować i sobie i Wam zastrzyk energii w postaci feerii kolorów. A jeśli się uprzeć to i jesienne barwy można w nich dostrzec, więc wszystko pozostaje w należytym porządku ;)
      Chciałabym jeszcze serdecznie powitać moich nowych obserwatorów i życzę wszystkim twórczego dnia. / Bienvenida a mis nuevos observadores (Hola Romi ;) y les deseo a todos un día lleno de creatividad.



piątek, 21 października 2011

Kotek chudzina

      Kochane moje, nawet nie wiecie jak się cieszę, że tu do mnie zaglądacie. Nowe komentarze i dziewięcioosobowa!! lista obserwatorów jawnych plus jeden w kamuflażu dodają mi skrzydeł i dopingują do pracy. Dziś na przykład ślęczę nad nowymi magnesikami, ale miłe to ślęczenie. Ostatnio udało mi się dotrzeć do pięknych wzorów i już przebierałam palcami z niecierpliwości kiedy będę się mogła za nie wziąć. W rezultacie po mojej lewicy spoczywa stosik kolorowych szkiełek.  Tak między nami, mam słabość do szkła, zwłaszcza przezroczystego, przez tę przejrzystość i jasność właśnie. Od razu mi radośniej na sercu kiedy spojrzę na jasny magnes połyskujący na drzwiach lodówki. A jak już otworzę lodówkę i znajdę coś smakowitego, to mam pełnię szczęścia ;) 
      Magnesów dziś nie pokażę, bo sobie schną niebożątka, ale żeby nie przychodzić z pustymi rękoma, to przedstawię Wam Kota Blekota. Co prawda w domu zyskał miano chudziny, ale doprawdy przecież nie każdy kot jest zwierzęciem łownym! Ten tu to wypieszczony kanapowiec, wybredny smakosz, więc i sylwetkę zachowuje nienaganną.



czwartek, 20 października 2011

Sówki, sówki, więcej sówek

     W domu nieustannie słyszę zarzut, że jestem nocnym Markiem i dlatego jestem wiecznie zmęczona, ale chciałabym tu podkreślić, że ja się z żadnym Markiem bynajmniej nie identyfikuję. Znacznie bardziej niż Markiem wolę być sówką. I nic nie poradzę na to, że energia wstępuje we mnie dopiero po godzinie 17.00 i trwa do okolic 2.00. Oczywiście kierowana rozsądkiem zwykle kładę się wcześniej, to jest około 0.30, niemniej jednak własną naturę trudno zmienić i nic tu nie da napominanie "kładź się wreszcie spać!"... 
     Ale jak mówi ludowa mądrość nie ma tego złego, bo z mojego nocnego siedzenia zrodziły się niedawno filcowe sówki: 

środa, 19 października 2011

Se me han pegado las sábanas, czyli hiszpańskie "zaspałam".

     A przez to zaspanie wszystkie plany wzięły w łeb już od rana. Właściwie cała heca rozpoczęła się od wczorajszej awarii w pracy. Energetyka odcięła prąd, a jak nie ma prądu, to nie ma netu, bez którego z kolei siedzenie w pracy nie ma sensu. Dodatkowo bez prądu nie działa ogrzewanie, co przy obecnej aurze jest sporym mankamentem. Tak więc za odgórnym przyzwoleniem zebrałam manele, w tym komputer i pojechałam do domciu. Po południu wzięłam się za szycie i jakoś tak zeszło do północy. A dziś rano obudziłam się kompletnie nieprzytomna długo po tym jak zadzwonił budzik. Popędziłam więc do pracy co koń wyskoczy ;) A w pracy kubeł zimnej wody. Gdzie komputer??? Więc z powrotem galopem do domu. I tak się z tej porannej gonitwy nie mogę otrząsnąć do teraz. Nie wspomnę już nawet o tym siąpiącym bez przerwy deszczu, który wywołuje u mnie nieustanne ziewanie. W tej sytuacji jestem więc zmuszona posunąć się do ostateczności i zafundować żołądkowi terapię szokową w postaci pysznej wonnej kawusi, która mimo pysznie brzmiących epitetów niestety biedakowi nie służy, ale przecież muszę się w końcu doprowadzić do pionu, toż 13.00 minęła!! 
     Jak dobrze, że w aparacie utrwaliłam jeden z ostatnich słonecznych dni. Teraz zamiast w okno będę patrzeć w monitor i cieszyć się piękną pogodą.




wtorek, 18 października 2011

Sówka

     Dziś cały dzień spędziłam na szyciu. Poniżej tylko przedsmak efektów wytężonej pracy, bo robienie zdjęć musi poczekać na nadejście poranka i światło dzienne. Tymczasem idę się kąpać i dać odpocząć oczom, bo ledwie widzę od dłubaniny cieniutką igiełką. Dobrej nocki! 

poniedziałek, 17 października 2011

Połykendowo

     Cóż to był za tydzień. Moje sprawy trudne powoli zaczęły się układać, a  koniec tygodnia upłynął pod znakiem gości. Z piątku na sobotę przybył do nas gość honorowy - moja Siostrzyczka. Pogadaliśmy, pojedliśmy, poćwiczyliśmy mięśnie twarzy i brzucha przy oglądanych późną nocą kabaretach, a w sobotę odwiedzili nas znajomi z synkiem. Przyszli akurat na kolację, a ja sierota nieopatrznie postawiłam na stole wykałaczki do spinania wcześniej przygotowanych tortillek. Maluchowi wykałaczki przypadły do gustu znacznie bardziej niż tortille, zabawę przy konstrukcji "jezyków" miał przednią, tylko my do niedzieli co i rusz natykaliśmy się (niekiedy bardzo boleśnie) na ostre patyczki porozrzucane po całym domu i powbijane w fotel :D
     W niedzielę po obiedzie z wizytą wpadli jeszcze sąsiedzi. Posiedzieliśmy przy kawce i nieziemskiej szarlotce upieczonej według przepisy Siostry. No dobra, przyznam się, były też chipsy, prażone migdały, paluszki, popcorn i piwko (a dla mnie słodziutki cydr z bąbelkami;). Objedliśmy się tymi łakociami jak bąki w wyniku czego nie starczyło już miejsca na kolację. I właśnie dzięki temu mam dziś z głowy kłopot z wymyślaniem kolacji, a ponieważ obiadek też został z wczoraj, to szykuje mi się zupełnie wolne popołudnie, co oznacza, że będę mogła odespać pobudkę o 3.30 i jeszcze zostanie czas na  szycie/malowanie czy co mnie tam dziś najdzie :)
     Podam Wam jeszcze  przepis na tę szarlotkę. Niestety nie zdążyłam zrobić zdjęcia, bo ciasto zniknęło w mgnieniu oka, a właściwie po kliku kłapnięciach zębami. Spróbujcie, a nie będziecie żałować, bo jest warta grzechu*:

Szarlotka
(porcja na tortownicę o średnicy 23 cm)

Ciasto:
2 szkl. mąki
1 jajko
1 żółtko
20 dag masła lub margaryny
0,5 szkl. cukru pudru
skórka otarta z 0,5 cytryny
szczypta proszku do pieczenia


Zagnieść i włożyć do lodówki lub do zamrażarki (jeśli się spieszymy)


Nadzienie:
1kg kwaskowych jabłek (=3-4 jabłka)
5 dag rodzynek, ewentualnie orzechy włoskie
0,5 szkl. cukru
cynamon
Jabłka pokroić w grubą kostkę, wymieszać z resztą składników i odstawić do "przegryzienia".
Mocno schłodzone ciasto wyjąć i 2/3 zetrzeć na grubej tarce na dno tortownicy. Uformować brzegi z ciasta. Na ciasto wyłożyć jabłka i zetrzeć resztę ciasta na wierzch. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piec ok. 50 minut.

*łakomstwa

     A na koniec jeszcze zdjęcie magnesików:


piątek, 14 października 2011

Urodzinowe candy Karoliny (ZAKOŃCZONE)

     Witam, witam i o zdrowie pytam :) Po kilku tygodniach działalności zebrałam się na odwagę i niniejszym ogłaszam moje pierwsze candy. Okazja ku temu hohoho! nie byle jaka, ponieważ niebawem będę świętować moje kolejne, tym razem 31. urodziny, co oznacza, że wkroczę w erę "czwartego krzyżyka" i niebawem będzie z górki, jak mawia mój Tato. 


     Pomyślałam, że skoro powszechnie wiadomo, że większą przyjemność sprawia dawanie niż branie, to właściwie czemu miałabym sobie takiej przyjemności nie zafundować. Co prawda na tłumy nie liczę sądząc po skromnej, ale wiernej i najmilszej liczbie obserwatorów mojego bloga, hehe, ale tym większa szansa na wygraną.  Zgłaszać można się do dnia, kiedy to los postanowił obdarzyć świat moją skromną osobą, tj. do 30. października. Losowanie przeprowadzę dnia następnego.
       Zasad nowych nie obmyślam, więc tylko dla pewności powtórzę za wszystkimi. Otóż żeby wziąć udział w candy wystarczy:

1. Umieścić podlinkowany banerek na swoim blogu.
2. Dodać komentarz pod tekstem.
3. Obserwatorzy mają prawo zostawić 2 komentarze, żeby zwiększyć swoje szanse w losowaniu.
4. Osoby, które bloga nie prowadzą banerka nie wstawiają, bo gdzie ;) , za to w komentarzu zostawiają adres mailowy.

Tyle w kwestiach formalnych, a co można wygrać?
To co na zdjęciu-banerku czyli komplet misiaczków do powieszenia na choince, na ścianie lub gdziekolwiek zechcecie, trzy szklane magnesiki, a do tego poniższy tildowy ślimaczek:


 i coś tam jeszcze dodam, na razie jeszcze sama nie wiem co :)
Zapraszam więc z całego serca wszystkich chętnych i życzę powodzenia.

czwartek, 13 października 2011

Czym zajmowałam się w ostatnich dniach....

      W pracy zaczął się gorący okres, więc nie bardzo mogę się rozpisywać, ale zgodnie z wczorajszą zapowiedzią (tak na marginesie ma się ten talent do budowania napięcia ;) zamieszczam zdjęcia moich ostatnich robótek. Nie mogłam się zdecydować, które zdjęcie ślimaka wybrać, więc pokazuję oba. To pierwsze z zegarem w tle jest dość symboliczne, nieprawdaż? :D Co prawda dzisiejszy dzień mija mi jak z bicza trzasnął, ale czasem godziny ciągną się w niemiłosiernie ślimaczym tempie. Tak więc poznajcie Państwo ślimaczka, a właściwie całkiem sporego, bo mierzącego 24 cm ślimaka Gerwazego:



     Następny w kolejce u fotografa  ustawił się 20-centymetrowy Króliczek , który napatrzył się na matrioszki i bardzo zasugerował się ich stylem. Jego długie uszka są bardzo wygodne do chwytania dla małych dziecięcych łapek. Można takiego króliczka wytarmosić, wyściskać i naprzytulać co niemiara.


     Największy, bo długi na 35 cm, ale bardzo łagodny i dobrotliwy, a do tego mięciutki jak kaczuszka Pan Wieloryb,  spokojnie czekał na swoją kolej. Potem znalazł jeszcze cierpliwość na pozowanie niewprawnej fotografce, która wciąż i wciąż próbowała trafić najlepsze ujęcie.


      Widzicie teraz, że mimo ciszy na blogu wcale nie leniuchowałam, a obok maszyny już czekają kolejne zwierzaczki, niektóre częściowo zszyte, niektóre dopiero w wersji papierowej.
      No, jednak się rozpisałam, ale teraz muszę już pędzić z powrotem do pracy.

środa, 12 października 2011

Co to będzie....

A u mnie cisza przed burzą. Już niedługo fotki, z których dowiecie się co robię jak mnie tu nie ma ;)

Miłego, słonecznego dnia :)

wtorek, 11 października 2011

Niebo dla Misiów

     Takie miałam ambitne plany na wieczór, nowe wykroje, nowe materiały, a ostatecznie zanim uporałam się ze wszystkimi obowiązkami i wróciłam do domu wybiła godzina 21.00. Biorąc pod uwagę, że pobudka była o 3.30 (nie mylić  z 15.30 ;), miałam tak serdecznie dość poniedziałku, że marzył mi się tylko prysznic i ciepła kołderka. Ale jak to ze mną bywa, po kąpieli wstąpiły we mnie nowe siły życiowe i po raz kolejny zasiedziałam się przy maszynie. Jeszcze tylko kilka ściegów i ostatni na ten moment ślimaczek będzie gotów, tymczasem padam na twarz z niedospania. Do tego wszystkiego wywaliło mi jeszcze prawego migdała, gardło boli jakby się wściekło i nic tu nie pomogło wczorajsze podgrzewanie farelką. Zmarzłam wczoraj rano i taka przemarznięta jestem do teraz. No, polabidziłam trochę i od razu człowiekowi lżej na sercu ;)  
     Żeby nie dać się tak zupełnie deszczowemu ponuractwu przejrzałam zdjęcia zrobione w ubiegłym tygodniu, kiedy świeciło śliczne słonko i wszyscy jeszcze kochaliśmy jesień i wybrałam kilka. Ten miś z serduszkiem jest największy spośród moich lepiuszków. Nie mierzyłam dokładnie, ale tak na oko ma 12-13 cm, zaś towarzyszą mu skrzydlate misiowe aniołki Bąbel i Zuza. W końcu gdzieś musi być niebo dla misiów, prawda?





poniedziałek, 10 października 2011

Panie, co ja mogie...

     No i przyszła w końcu ta jesień, której nie lubię. Zimno jest, buro i ponuro tak, że rano nosa nie chce mi się wyściubić spod kołdry. Sezon grzewczy jeszcze się nie zaczął, więc trzeba marznąć. Na szczęście w pracy mam  farelkę, która ratuje mnie przed zamarznięciem. 
    Wczoraj wieczorem przeprasowałam nowe tkaniny do szycia, jeszcze w ubiegłym tygodniu przygotowałam wykroje, więc teraz muszę się tylko jakoś sensownie zorganizować i zabrać się do maszyny. Natomiast w weekend wybrałam się na starocie i udało mi się wygrzebać dwie śliczne porcelanowe figurki zimowo-świąteczne. Wiem, że jeszcze za wcześnie, by mówić o świętach, ale nigdy nie wiadomo kiedy trafi się coś ciekawego, więc trzeba brać co jest i kiedy jest. Miałam pokazać dziś zdjęcia moich zdobyczy, ale nie chcę jeszcze wprowadzać zimowej atmosfery. Cierpliwie poczekam na odpowiedni moment i wtedy będę się chwalić. Oprócz figurek kupiłam też dwa małe pojemniczki po świecach z zamiarem ponownego wypełnienia parafiną, ale teraz waham się czy aby nie przerobić ich na małe doniczki. Pożyjemy, zobaczymy :) Tymczasem kończę i idę z wizytą do Was :)

PS. Spójrzcie na misia z łatką, czyż nie ma na twarzy wypisanego " Panie, co ja mogie.." ?




niedziela, 9 października 2011

Dżentelmen w meloniku

 Dziś króciutko, tylko kilka zdjęć misiowego dżentelmena w drodze na randkę:


 

Pozdrawiam Was ciepło i do jutra.

piątek, 7 października 2011

Ale dzień!

  Wczoraj zupełnie normalnie zapowiadający się dzień nieoczekiwanie stał się zapowiedzią bardzo miłego popołudnia i wieczoru. Po pracy miałam jechać do galerii żeby kupić Siostrze upatrzone spodnie, ale wstąpiłam po drodze do domu na obiad (wszak każdy ma w życiu jakieś priorytety ;) i od razu sprawdziłam skrzynkę pocztową. A tam wdzięcznie spoczywało awizo z zaznaczonymi dwoma polami, pierwsze z przesyłkę poleconą, drugie "przesyłka zwykła" z odręczną adnotacją "zwykła duża". I ta właśnie uwaga wzbudziła moją ciekawość, bo inaczej pewnie nie jechałabym na pocztę, jako że od ponad roku Urząd Miasta regularnie koresponduje ze mną i całą okolicą w sprawie budowy, co to jak śpiewał Wodecki "gdzieś jest lecz nie wiadomo gdzie", więc po jednej z cotygodniowych wizyt w UP zaniechałam współpracy i stwierdziłam "więcej nie odbieram". Jednakowoż Pan Listonosz najwyraźniej wyczuł pismo nosem i postanowił wziąć mnie pod włos. Tym sposobem znalazłam się na poczcie przebierając nogami z niecierpliwości i ciekawości kto i co mi przesłał. Szczęśliwie kolejki dużej nie było i po chwili miałam w ręku wypakowaną kopertę i dodatkowo pokaźny i ciężkawy kartonik. Okazało się, że Turkisa wysłała mi prezenciki i łobuziara jedna słowem nie pisnęła, że coś dla mnie szykuje! A oto co dostałam:


Kto już był na Turkisowym blogu ten poznaje owieczkę Alicję i wie, że Turkisa to mistrzyni szydełka. Dzięki Kochana! Wszystko jest śliczne i do tego całkowicie niespodziewane. Przecież to ja winnam Ci była wdzięczność za Twą pomocną dłoń hihi. Nie miałam szczęścia w Twoim candy, a i tak wygrałam :D
     Natomiast przesyłka "duża zwykła" to,  jak się okazało, wygrana w konkursie "Przyjaciółki", którą to 5 tygodni temu zaprenumerowałam z zamiarem nauki gotowania, bo zamieszczane tam przepisy prezentują się nader smakowicie. A jako nowy abonent miałam prawo wziąć udział w konkursie, więc czemu z tego prawa nie skorzystać.  Z nudów wypełniłam ankietę na stronie internetowej i zapomniałam o tym do wczoraj. W końcu nic nigdy nie wygrałam, więc czemuż ach czemuż tym razem miałoby być inaczej. A jednak było ! Wygrałam cały karton kosmetyków :D 
     A na zwieńczenie wieczoru była lazania u znajomych w klatce obok. Jak to dobrze móc wyjść i w ciągu minuty dotrzeć do celu, choć i tak udało nam się spóźnić, ale to już inna historia. Mało to chwalebne, ale wszyscy którzy nas znają wiedzą, że my nigdy nie możemy wyrobić się na czas, mimo chęci najszczerszych i dokładania wszelkich starań, żeby tym razem jednak nie dać plamy...
     No i tak się wczoraj rozkręciłam, że teraz siedzę i czekam co miłego zdarzy się dzisiaj. I Wam też życzę takiego pełnego napięcia oczekiwania na miłe wydarzenia.

      

czwartek, 6 października 2011

Ślimak Guliwer

     Zgodnie z wczorajszym postanowieniem wieczorem zabrałam się za szycie. Oczywiście nie obyło się bez przygód. Tak zaaferowałam się, żeby wszystko uszyć prosto, że w ślimakowym tułowiu nie zostawiłam otworu na upchnięcie wypełnienia, więc jak już wszystko zszyłam, to następnie trzeba mi było poślęczeć nad pruciem. Takie początków uroki :)
    O wiele łatwiej łączy mi się duże elementy (piszę to a propos małego wrzosowego ślimaczka), ale potem to wykańczanie ręczne... No samemu można się wykończyć :D Dużo wody upłynie zanim nauczę się ładnie ukrywać ścieg, choć jak na nowicjuszkę w tej dziedzinie i tak osiągnęłam niezły efekt. "Chiba" - jak mówi pewna mała Lenusia. A zatem, tadaaaa! powitajcie na świecie Guliwera:




   

Imię jakoś samo przyszło mi na myśl, kiedy robiłam rodzinne zdjęcie :o) Zresztą popatrzcie:

                                      
    
     Na dziś planów robótkowych nie mam, choć bladym świtem dostałam zamówienie na konia.
- "Konia uszyć nie umiem, mogę zrobić renifera".
- "O renifer! To ja chcę renifera!"
No i się zobowiązałam, więc już nie ma zmiłuj, będę musiała się nauczyć szyć renifera :) Tymczasem muszę znaleźć odpowiednią tkaninę, żeby móc spełnić życzenie i poćwiczyć trochę na prostszych zabawkach, zanim podejmę to wyzwanie. Szyć, szyć, szyć!  - "lubię te robotę", jak mawiał Marian Koniuszko.
A pomiędzy wprawkami z szycia mam zamiar spróbować znowu czegoś zupełnie dla mnie nowego, ale to opowiem szczegółowo, jeśli uda mi się wcielić plan w życie. No i od lat nie wiem ilu nie haftowałam... Trzeba by i do tego wrócić któregoś dnia... Tyle rzeczy do zrobienia, tyle wykrojów, tyle wzorów :) To dopiero emocje! Hehe!