piątek, 23 grudnia 2011

W Boże Narodzenie życzę Wam...


Pomódlmy się w Noc Betlejemską
W noc szczęśliwego rozwiązania,
By wszystko się nam rozplątało,
Węzły, konflikty, powikłania.

Oby się wszystkie trudne sprawy
Porozkręcały jak supełki.
Własne ambicje i urazy
Zaczęły śmieszyć jak kukiełki.

I aby w nas złośliwe jędze
Pozamieniały się w owieczki
A w oczach mądre łzy stanęły
Jak na choince barwne świeczki.

By anioł podarł każdy dramat
Aż do rozdziału ostatniego,
Kładąc na serce pogmatwane
Jak na osiołka kompres śniegu.

Aby się wszystko uprościło
Było zwyczajne; proste sobie.
By szpak pstrokaty, zagrypiony
Fikał koziołki nam na grobie.

Aby wątpiący się rozpłakał
Na cud czekając w swej kolejce,
A Matka Boska cichych, ufnych
Na zawsze wzięła w swoje ręce.

Ks. Jan Twardowski

wtorek, 20 grudnia 2011

Relacja z targów

     Hej hej! Nie zaglądałam tu kilka dni, bo ostatnimi czasy trochę mi przyciężko na duchu. Do Was też zaglądam rzadziej, ale nadrobię zaległości, jak tylko uda mi się odbudować moje osobiste morale. Od soboty zbieram się do pierniczenia i na razie nici z tego, może wreszcie dziś się uda, zwłaszcza, że zaopatrzyłam się w barwniki spożywcze i inne ozdóbki, więc warto byłoby zrobić z tego użytek. Niestety w domu bywam mało i po prostu nie ma kiedy... Cieszę się, że chociaż świąteczne porządki już za mną i choinka ubrana. Co prawda sprawdza się powiedzenie, że szewc bez butów chodzi, bo dyndałki i reszta nadal czekają na powieszenie ;) Tylko ciastki i ptaszki dostąpiły na razie zaszczytu przyozdobienia mojej choinki. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta - miały gotowe zawieszki, pozostałym trzeba dorobić, a czasu na to brak. Tak to wygląda u mnie, przypuszczam, że u wielu z Was podobnie, bo na blogach, które zdążyłam przejrzeć optymizm też jest raczej w mniejszości. Ale nic to, "trza być twardym, nie miętkim" i jutro będzie lepiej, a poniżej filmik z targów "Tabakiera": 

piątek, 16 grudnia 2011

Sama słodycz

     Przyszalałam dzisiaj. Poszłam do sklepiku obok pracy tylko po chleb, a tu z lodówkowej półki łypie na mnie tubka mleka zagęszczonego... Nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłam ten rarytas, ale po ostatnich dniach goryczy poczułam nieodpartą chęć na coś baaardzo słodkiego. Okazało się jednak, że moje możliwości są zdecydowanie mniejsze niż w dzieciństwie. Nie dałabym już rady całej tubce. Smak nadal fantastyczny, taki jak w dzieciństwie, ale jakie to słodkie, o mamuśku! Właśnie piję gorzką kawę, żeby choć trochę zagłuszyć tę słodycz. Nic to, skusiłam się, zjadłam i mam spokój na następnych parę lat :) Jednakowoż najmilej wspominanym smakiem z mojego dzieciństwa pozostanie chyba smak gumy balonowej Donald i emocje co też za historyjka kryje się pod papierkiem, a potem dylematy, wymienić się czy nie.... Wy pewnie też macie ulubione smaki z dzieciństwa? Ciekawa jestem czy takim samym sentymentem darzycie Donalda (nie mylić z premierem, mój blog jest apolityczny).
       Cały tydzień łącznie z dzisiejszym dniem należy do kategorii ciężkiego kalibru. Nie miałam czasu na nic, do domu wracałam zgnębiona najwcześniej po 21.00, więc nie było nawet kiedy zrobić zdjęć nowych szycianek i lepiuszków. Dlatego dość monotematycznie się u mnie zrobiło, bo jadę na tym, co obfotografowałam wcześniej, ale wybaczycie mi chyba jeszcze jednego aniołka ;) Jutro pokażę coś nowego, o ile uporam się z bałaganem i choinką... Ostatecznie dobrze wyszło, że targi były mało nagłośnione, bo duża część ozdób została dla mnie, a choinkę kupiliśmy ogromniastą - szczupłą co prawda, bo cierpimy na brak powierzchni poziomych, ale za to w pionie jest gdzie szaleć, więc drzewko ma aż 180 cm i ozdóbki się przydadzą :) Ten tu gagatek pewnie też na niej zawiśnie...
     Życzę wszystkim miłego dnia i do zobaczenia niebawem!     

czwartek, 15 grudnia 2011

środa, 14 grudnia 2011

Anielka z maślanymi oczami

     Wybrałam dziś aniołka jakoś tak, bez planu, a teraz spoglądam na niego i myślę sobie głupi aniołku, patrzysz na świat przez różowe okulary i liczysz na to, że w zamian za twoje pozytywne nastawienie, życzliwość i rzetelność dostaniesz od świata to samo. A guzik prawda niestety. Będą cię uważać za frajera, którego można kroić na każdym kroku i traktować jak popychadło, naiwniaka na którego można zrzucić całą robotę i choć nikt inny nie jest w stanie zrobić tego za ciebie z bardzo prostej przyczyny -bo nie umie- to i tak twoje działanie będzie niewiele warte, bo nie drzesz japy jak inni, bo nikt cię nie nauczył, żeby rozpychać się łokciami, a na chamstwo i prostactwo nigdy nie będziesz umiał zareagować w ten sam sposób; bo zawsze będziesz słuchał w osłupieniu, że ktoś w ogóle może się tak zachować i mu nie wstyd. Mało tego, z ciebie zrobi głupiego, a całą robotę i wszystkie pomysły przypisze sobie. Więc aniołku przemyśl sprawę i może zmień nastawienie do świata, bo wrócisz do domu z płaczem i posiniaczoną od kopniaków pupką.

wtorek, 13 grudnia 2011

Wyniki candy

     Uff, udało mi się zdążyć z losowaniem w terminie. Mam jeszcze pół godziny zanim nadejdzie 14. dzień grudnia. W roli sierotki Bakugan, na którego stanowczą prośbę muszę zaznaczyć, że przy zwijaniu losów rozbolała go ręka, bo "matko, ileś tego nacięła".
     Po tym krótkim wprowadzeniu przystępujemy do losowania. Sierotka zanurza rękę i miesza losy:


wybiera jeden szczęśliwy komentarz:


... i odczytuje zwycięski nick:


Shonali, bardzo proszę o Twój adres ;)
     Wszystkich, którym nie udało się tym razem już teraz zapraszam na walentynkowe candy, bo mam takowe w planach. A na razie dobrej nocki i kolorowych snów :D

Wieczorne zadziwienie

     Wczoraj wieczorem opadła mi szczęka. Przeglądałam oferty ulubionych sklepów z cudami do wystroju wnętrz i natknęłam się na taką propozycję:


Jedną sztukę wyceniono na 15 zł!! W mojej głowie zrodziła się tylko jedna myśl: ale drogo! Oczywiście wszystko jest kwestią gustu, mam na myśli kolory itd., ale nie o to chodzi. Myślę, że to co robimy jest po prostu staranniej wykonane, a mnie nie przeszło nawet przez myśl, żeby wystawić na targach moje filcowe ozdoby za taką cenę. Wniosek jest taki, że trzeba kupować u rękodzielników, nie dość że taniej, to jeszcze dokładniejsza robota :D Oczywiście żartuję, każdy kupuje gdzie lubi, ale naprawdę byłam zaskoczona sklepową ceną.
      Poza tym powoli, acz systematycznie nadrabiam zaległości. Tyle z Was we wpisach pod moim candy zapraszało mnie do siebie na blogi i do udziału w losowaniach, a ja ledwie miałam czas zerknąć. Jeśli jeszcze zdążę, to oczywiście zapiszę się u Was. Jak do tej pory ani razu nie miałam szczęścia w blogowych losowaniach, choć i tak jestem wygrana, bo tyle cudeniek zgarnęłam od Turkisy i w niedzielnych wymiankach.  :)
     Przypominam tylko, że dziś losowanie w moim candy. Wyniki ogłoszę najpóźniej jutro! A na pożegnanie taki maluch:

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Już po!

     Dziś mogę już powiedzieć: pierwsze koty za płoty :) Zaliczyłam swój kiermaszowy debiut i wpisuję go na konto udanych imprez. Co prawda klientów było niewielu, a na dodatek większość z nich to tak zwani "apacze" ("a pacze tyko"), jak oświeciły mnie nowo poznane rękodzielniczki - fantastyczne dziewczyny z wyobraźnią i talentem jak stąd na księżyc i z powrotem. Mimo wszystko udało mi się co nieco sprzedać. Niestety nie zdążyłam sfotografować niektórych sprzedanych solniaków. Wieczorem przejrzę jeszcze zdjęcia z mojego stoiska, może uchwyciłam śmiesznego miśka wybranego przez 4-letniego brzdąca. Uśmiałam się jak norka, bo maluch wybrał miśka charakternego, który u mnie w domu miał ksywę Kloszard, taki był elegancko-nonszalancki. Miał maluch gust, bo ja tego miśka też darzyłam sympatią. Dodatkowo Mój Mały Klient powiadomił mnie, że dla babci też sam lepił anioła i zrobił laurkę. Jego starsza siostrzyczka wybrała Kosmo-Królika, a młodsza miśkę w falbaniastej spódnicy. Zapamiętałam ich szczególnie z racji tego, że jako pierwsi wybrali moje wytwory, a do tego dzieciaki były przemiłe. 
   Organizatorem przedsięwzięcia była Galeria noBo prowadzona przez bardzo operatywnych, sympatycznych i zdolnych ludzi. Ja debiutowałam w roli wystawcy, a oni w roli organizatorów targów rękodzieła. Jak na pierwszy raz było dobrze. W mojej pracy mam okazję uczestniczyć w olbrzymich targach organizowanych dla 20.000 odwiedzających i wiem, że cały myk polega na tym, żeby rzecz odpowiednio nagłośnić, co w tym wypadku oznacza "odpowiednio głośno" i "odpowiednio wcześnie". Tym razem inicjatywa zrodziła się spontanicznie i nie było na to czasu, ale zapewne w przyszłości będzie tylko lepiej. Jeśli tylko Tabakiera będzie miała kolejną edycję, to chętnie się tam pojawię. 
     A teraz kilka zdjęć. Oto moje stoisko:



A tutaj zupełnie niebiańskie anioły Mazanki z Irysowego Pola.



Koniecznie odwiedźcie jej blog, bo umie robić cuda. Mazanka jest tak sympatyczną osobą, że jak tylko ją poznałam, to przy nieocenionej pomocy innej życzliwej i utalentowanej miłośniczki masy solnej Iwony zwinęłam swoje manele i przeniosłam się w jej sąsiedztwo.
     Ubawiłyśmy się, ponieważ Mazanka robi piękne, duże anioły, a moje to takie maleństwa. Popatrzcie jakie proporcje: D


Wspomniana już Iwona również działa z  masą solną. Niestety na razie nie ma bloga, ale to pewnie tylko kwestia czasu. Zobaczcie  sami co potrafi ulepić:



Na koniec będę się chwalić zdobyczami.

Najpierw  frywolitki z wymianki, na którą już wcześniej umówiłam się z Laobeth


W zamian oddałam swoje filcowe i solne ozdóbki.

Teraz  niepowtarzalny anioł od Mazanki, wymieniony na miśki, które możecie obejrzeć na jej blogu. Szybko zadomowił się u mnie :)


Od Iwony w zamian za anioły dostałam śliczną, turkusową (bo jakżeby inaczej :D) bransoletę ubraną w wełniany kubraczek:


A na koniec skusiłam się na śliczne słoneczne kolczyki ze stoiska kuferka z koralikami:

:

Nie wytrwałam do zakończenia kiermaszu, chyba głównie ze względu na nieprzemyślany wybór obuwia, ale też byłam okropnie zmęczona po całym tygodniu zarwanych nocy. Po szalonej jeździe, jaką zafundowałam Laobeth dotarłam do domu i... padłam jak kawka. Przebudziłam się na "Wiadomości" żeby usłyszeć co tam słychać w dalekim świecie, wykąpałam się i poszłam z powrotem lulu. Krótko mówiąc ogrom wrażeń zwalił mnie z nóg, ale dziś jestem szczęśliwa, bo mam potwierdzenie, że moje  maluchy też się podobają :D Victoria!!! Hurra!!!

piątek, 9 grudnia 2011

Bąbel

    Przyprowadziłam Wam dzisiaj takiego małego Bąbla. Wyobraźcie sobie, że przyłapałam go nocą w kuchni na łasuchowaniu! Jeszcze miał poliki wypchane łakociami. Próbował mnie czarować tymi wielkimi oczyskami i minką niewiniątka i... udało mu się. Bo powiedzcie same, jak tu się gniewać na takiego ancymona? Ja nie umiałam ;)
    Miłego dnia i dziękuję za wszystkie komentarze!

PS. Bąbel ucierpiał na targach :( Ma pęknięte skrzydełko i włoski, czeka go leczenie, jak tylko się wyśpię. 

czwartek, 8 grudnia 2011

Barokowy przepych

    Powoli doba robi się dla mnie za krótka. Brakuje mi czasu dosłownie na wszystko. Nie wiem czy to kwestia kiepskiej organizacji, krótkich grudniowych dni czy może za dużo wzięłam na głowę, choć przecież i tak mam labę, bo jedna z uczennic wyjechała na wakacje. Mam nadzieję, że od przyszłego tygodnia będzie lżej. Wczoraj do 1.30 wymalowałam tyle choinek, że jeszcze teraz widzę je po zamknięciu oczu. Nadal czeka mnie malowanie grzybków i pierniczków, których na razie nie miałam okazji Wam pokazać, a potem werniksowanie i pakowanie. Mnóstwo pracy, przyjemnej, ale czasochłonnej... Już i tak mało śpię, krócej nie dam rady, dom zapuszczony, że strach, zakupy nie zrobione. Wstyd i sromota normalnie :D 
     Nie wiem czy już o tym pisałam czy tylko miałam taki zamiar, ale ostatnim razem większość aniołków zupełnie niechcący przywdziała połyskujące sukienki w odcieniach błękitno-turkusowo-zielonych i prawie wszystkie niczym sroki wybrały świecidełka lub choćby złote skrzydła. Takie barokowe cherubinki, tylko na diecie ;)
    Buziaki i miłego dnia! Od przyszłego tygodnia nadrobię zaległości i będę wpadać do Was częściej!

środa, 7 grudnia 2011

Lubicie pistacje?

     Właśnie odkryłam na czym polega fenomen rękodzieła. Otóż jakbym się nie starała nigdy nie byłam w stanie zrobić dwóch identycznych egzemplarzy, niezależnie czy chodzi o aniołki, misie, filcowe pierniczki czy bawełniane wieloryby. Zawsze różnią się fryzurą, wyrazem twarzy, kształtem ogona. I to jest piękne, przecież żadna to frajda wiedzieć, że jest się jednym z 3.000.000 szczęśliwych posiadaczy misia, któremu uparcie i wciąż na łapce przywiązują karteczkę "For you". Jakaż wyjątkowość może tkwić w bitym od sztancy gipsowym cherubinku. Co innego gdy wiem, że ktoś najpierw sam rozrobił gips, a potem poświęcił cenny czas i włożył serce wciskając masę do formy. I bardzo lubię odciski linii papilarnych, wtedy wiem, że za przedmiotem kryje się człowiek, mogę sobie wyobrażać kim jest, jaki jest. Tylko wtedy dedykacja "stworzony specjalnie dla Ciebie" ma sens...
     Długo myślałam jakby tu pomalować kolejnego aniołka. Zawsze bałam się mieszania farb, ale ostatnim razem poniosła mnie iście ułańska fantazja. W komentarzach pojawiła się nawet uwaga, że może nowe farby :) A to nie farby nowe, tylko pomysły i odwaga na ich realizację. I dlatego nawet w takim zwyczajnym  zdawałoby się mieszaniu farb też tkwi coś wyjątkowego, bo nigdy nie mam pewności, że kolejnym razem uzyskam ten sam odcień, w końcu mieszam "na oko", a nie używam aptekarskich menzurek ;)


wtorek, 6 grudnia 2011

Musztardowy dyndałek

     Wreszcie dotarłam na pocztę i nadałam co trzeba... Miałam tam zawitać wczoraj, ale w drodze zorientowałam się, że na biurku w pracy zostały moje okulary i perspektywa powrotu w ciemnościach, bez zapasowych oczu ostudziła mój zapał. Katia, która wygrała w moim urodzinowym candy wykazała się iście anielską cierpliwością, więc tym bardziej mam nadzieję, że poczta będzie szybka jak wiatr, a przesyłka przypadnie Katii do gustu.
      Moje popołudnia do niedzieli wyglądają niemal identycznie, tzn. lepienie, szycie, malowanie, klejenie itd., a skutkiem ubocznym tych działań jest nowe marzenie: NAPARSTEK. Chciałam podebrać jeden Mamie, ale okazało się, że są na mnie za duże. Muszę się zatem pofatygować do pasmanterii. Z "Maminych skarbów", jak to określił Tato, wykopałam za to całą górę prześlicznych guziczków, na które już mam pewien pomysł. Ale to potem, najpierw muszę się uporać nie z górą, ale z całym górskim pasmem schnących solniaków i pozszywanych filcowych korpusików. 
      Ostatnia wiadomość jest taka, że zamówione aniołki dotarły do Adresata, a właściwie do  Adresatki (hej Olcia ;) i się spodobały. Hurraaa!!
      A poniżej jeden z aniołków przeznaczonych na niedzielne targi.



poniedziałek, 5 grudnia 2011

Grzybobranie ;P

     Dziś mój pierwszy dzień w pracy po prawie miesięcznym urlopie. Nie wiem czy to tylko moja przypadłość czy raczej ogólny trend, ale zawsze telepią mną lekkie nerwy po powrocie z urlopu. Prawie tak jakbym przychodziła do zupełnie nowego miejsca. Mam nadzieję, że wkrótce moje skołatane serce dojdzie do siebie ;) 
     Niemal cały weekend (z krótkimi odstępstwami) spędziłam na przygotowaniach do targów. Na razie sprawa wygląda tak, że przygotowałam i pofastrygowałam wykroje, a solniaki suszą się na kaloryferach. Materiały cięłam tak zapamiętale, że od nożyczek mam pęcherze na rękach ;)
      Grzybki ze zdjęcia to moja kolejna masolona propozycja na choinkowe ozdoby. Grzybki są malowane po obu stronach, podobnie jak cała reszta moich solnych tworów.


     Chciałabym jeszcze raz podziękować za Wasze odwiedziny i dodające otuchy komentarze. Staram się do Was zaglądać na bieżąco, ale chwilowo jestem ograniczona czasowo. Na wszystkie maile na pewno odpowiem w przyszłym tygodniu. Miłego dnia, dużo słońca i mało deszczu ;)

sobota, 3 grudnia 2011

Mam cykora...

      Powoli kończą mi się dni laby, nie tylko dlatego, że po prawie miesiącu L4 wracam do pracy, ale także dlatego, że dzięki Laobeth dowiedziałam się o targach rękodzieła w moim mieście i po zastanowieniu zdecydowałam się wziąć w nich udział. Mam nadzieję, że zamiar się urzeczywistni... W każdym razie jestem zawalona robotą, ponieważ większość tego co robię rozdaję na bieżąco. Co prawda parę sztuk zawsze zostawiam dla siebie, ale przecież nie zjawię się na targach z mixem góra czterdziestu sztuk lepiuszków!! Będę się starała zaglądać tu codziennie, ale nie wiem czy podołam... Trzymajcie za mnie kciuki, bo dla mnie to pierwsza tego typu impreza i jak powiedziałam już Laobeth, mam cykora...

piątek, 2 grudnia 2011

Dyndałek

       Okropnie się dziś nie wyspałam, więc na razie tylko zdjęcia nowego dyndałka*.


   
 * dyndałek - aniołek z dyndającymi nóżkami

czwartek, 1 grudnia 2011

Nie-aniołki

     Wstałam dziś skoro świt i zdążyłam obfotografować całą rzeszę nowych aniołów i spółki. Oto efekt (uwaga, bo dziś dużo zdjęć;):





Bardzo dużo tych choinek, ale w moim zamyśle część ozdobi nasze osobiste drzewko, a część przeznaczę na mikołajkowe prezenty, muszę jeszcze tylko pomyśleć jakby je tu zapakować... Te zawijaski kojarzą mi się z zawijasami Klimta, za którym swego czasu przepadałam, dopóki nie zaczął spozierać na mnie z każdego kąta, gdziekolwiek się nie ruszyłam, ale mała słabość jednak została i nie mogłam się oprzeć kiedy niechcący natknęłam się na zawijaskowy stempel ;)
    Następna porcja schnie na balkonie po werniksowaniu, a ja pędzę pod prysznic i zabieram się do roboty, bo przede mną pracowity dzień. Buziaki i słonecznego popołudnia!

środa, 30 listopada 2011

Przylecieli anieli

     Mój pierwotny zamiar był inny, aniołki miałam pokazać później, ale wczoraj jeden podbił moje serce, więc nie umiałam się oprzeć, żeby Wam go nie pokazać. Czuwałam wczoraj (dzisiaj?) do 3.30 bo chciałam zobaczyć jak będzie się prezentował z warstwą werniksu i się nie zawiodłam. Wybaczcie mi ten samozachwyt, zazwyczaj jestem skromniejsza, ale tego malucha bardzo polubiłam
      Niedawno Turkisa zastanawiała się czy po malowaniu aniołki wyglądają inaczej. Według mnie tak, tzn. często zdarza mi się, że na etapie suszenia niektóre nie bardzo mi się podobają albo wręcz przeciwnie, wydają mi się szczególnie udane, a po dodaniu oczek, brwi i innych detali moja opinia zmienia się o 360 stopni, ale to może z powodu moich trudności w malowaniu...
      Nalepiłam tyle, że mam zajęty cały stół w kuchni i dodatkowo ławę w pokoju, natomiast biurko zajmuje maszyna do szycia :D Muszę się uporać z tym bałaganem do czwartku, bo wróci drugi domownik i niewielką przestrzeń naszego mieszkanka znowu trzeba będzie dzielić na dwoje, a niestety nie dysponujemy większą ilością blatów stołowych...
     Poza tym wczoraj Pan Listonosz dostarczył mi zamówione kilka dni temu scrappowe papiery, stąd nowe tło :) A jutro już chyba zgodnie z wcześniejszym planem pokażę "małosolne" nie-aniołki. Buziaki i do zobaczenia!
      

wtorek, 29 listopada 2011

Hej przeleciał ptaszek kalinowy lasek

     Od soboty jestem po uszy zagrzebana w moich masosolniakach. Te najgrubsze, kilkuwarstwowe potrzebują jeszcze kilku tygodni żeby zupełnie wyschnąć, będą gotowe akurat na święta :) Jutro pokażę pierwszą partię, która czeka na werniksowanie. A dziś piszę króciutko, bo chcę się jeszcze przebiec po Waszych blogach.

     

poniedziałek, 28 listopada 2011

Łapy, łapy cztery łapy, a na łapach pies kudłaty....

...kto dogoni psa, kto dogoni psa... 
     Oto moja druga po słonikach propozycja dziewczęcych broszek. Jeszcze nie pokazałam ich małolatom, więc nie wiem jaka będzie reakcja, ale bardzo liczę na aprobatę ;)
     Dziś zrobiłam coś głupiego. Znowu naczytałam się o pieczeniu masy solnej i postanowiłam udoskonalić moją technologię, co miało poskutkować szybszym suszeniem solniaczków. Skończyło się na tym, że część figurek spuchła jak balony. Całe szczęście zaglądałam do nich co kilka minut, więc udało mi się uniknąć totalnej zagłady. Szkoda by było gdyby dwa dni pracy poszły na marne... W ten sposób po raz kolejny przekonałam się że lepsze jest wrogiem dobrego. Głupotą jest poprawiać coś, co już "gra i bucy", jak to się zwykło mawiać w moim domu rodzinnym. I ta zasada nie dotyczy wyłącznie wypiekania aniołków.



niedziela, 27 listopada 2011

Coraz bliżej święta....

     Po krótkim odpoczynku od ozdób świątecznych wracam z nową porcją, choć może słowo "porcja" jest tu nie na miejscu, bo mowa o muchomorkach wychylających kapelusze spod opadłych liści ;) Jest to edycja limitowana, powstały tylko trzy sztuki. Dlaczego? Ponieważ mój wrodzony i nieokiełznany brak cierpliwości kazał mi gnać dalej, by sięgnąć po nowe wykroje. Poza tym nie chcę mieć na choince samych muchomorów :D
     Ostatnio pochłaniało mnie głównie szycie, więc dla odmiany wczorajszy wieczór upłynął mi pod znakiem masy solnej. Powstały kolejne aniołki, ale nie tylko, bo po raz pierwszy wykorzystałam nowe narzędzia, skrzętnie gromadzone przez ostatnie miesiące. Z masą solną najlepiej pracuje mi się w jesienne i zimowe wieczory, więc sprzęt musiał trochę poczekać. Żeby było sprawiedliwie teraz ja muszę czekać aż figurki wyschną i wtedy zabiorę się za malowanie. Nie mogę się doczekać :) Wygląda na to, że w tym roku niechcący i moją choinkę przyozdobią głównie rękodzielnicze "bombki". A jak będzie u Was?


PS. Serdecznie witam wszystkich nowych obserwatorów mojego bloga :)

sobota, 26 listopada 2011

Zanim nadejdą święta

    Przez kilka ostatnich dni obmyślałam nowe wzory do moich filcowych szycianek i chcę się podzielić efektem. Na razie powstały broszki dla dziewczynek i breloczki-zawieszki do kurteczek i plecaczków także dla chłopców. W głowie mam więcej pomysłów, ale ponieważ chwilowo jestem uziemiona i nie mam wszystkich potrzebnych materiałów, to na tym muszę poprzestać. Na pierwszy rzut wybrałam słoniki broszki:





      Ciekawa jestem co porabiacie w ten weekend. Ja nie mam wielkiego pola do popisu, bo przemieszczam się tylko między sofą, krzesłem i łóżkiem, ale teraz zarządzam pełną mobilizację i zabieram się za lepienie.
Szałowego weekendu Kochane :)

piątek, 25 listopada 2011

Śniegowe gwiazdki

     Oglądałam wczoraj "Rozważną i romantyczną" i po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że nawet w tej naiwnej opowieści pojawiają się uniwersalne prawdy o świecie jak pogarda ludzi zamożnych manifestowana wobec tych przeciętnych. Przeciętnych tylko z finansowego punktu widzenia, bo o wiele bogatszych pod wszystkimi innymi względami. Nic się nie zmieniło od tamtej pory i paradoksalnie trochę mnie to podbudowało,  że nie ja jedna jestem ofiarą takiego prymitywnego wartościowania, że jest też mnóstwo ludzi, którzy wartość człowieka mierzą nie tylko na podstawie zawartości portfela. Nawet jeśli taka pogarda zadufanego w sobie nowobogackiego bufona czasem bardzo boli, to nie chcę się z nim zamieniać. Wolę być homo sapiens i żyć na przeciętnym poziomie niż należeć do troglodytów z wypchanymi portfelami. A troglodyta  nigdy nie będzie w stanie tego wyboru pojąć i w tym też jest ode mnie uboższy.
    Ale ale, koniec z moimi ludowymi mądrościami ;) Uszyłam kolejną porcję ozdóbek i chciałam je Wam pokazać. Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu i zaraz mykam do szycia, bo to ostatnia okazja przed weekendem, skoro już obiecałam, że  znowu zajmę się aniołkami...

czwartek, 24 listopada 2011

Pisanie nocą

     Turkisa pożegnała się ze mną około północy, a ja, jak na sowę z krwi i kości przystało nadal nie śpię. Bo jak tu spać, kiedy tyle myśli tłoczy się w mojej głowie... Właśnie skończyłam szycie kolejnego filcowego maleństwa i marzy mi się jakiś nowy wzór. Chyba już nawet wiem co to będzie, ale na razie sza! ;) Natomiast weekend przeznaczam na aniołkowanie, o ile się nie rozmyślę, bo jednak szycie jest tym, co teraz pochłania mnie bez reszty i sprawia największą radość. Jednakowoż nie tak dawno złożyłam przed Wami solenną obietnicę, że niebawem wrócę do lepienia, więc nie wypada być gołosłowną...
     Oprócz kolejnego filcaczka noc zaowocowała zakupem nowych scrappowych papierów (nie mogę doczekać się przesyłki), odkryciem, że piosenkę Adele "Rolling In The Deep" śpiewał już zespół Linkin Park i  kolejnym postanowieniem, że muszę zaopatrzyć się w płytę wyżej wspomnianej Adele. Niestety jak siebie znam, przy okazji następnej wizyty w Empiku zapuszczę korzonki między półkami z pędzelkami, farbkami, wstążeczkami i innymi duperelami, wśród których zatonie myśl o Adele i jej płycie...
     Poopowiadałabym dłużej, ale rozsądek podszeptuje, że czas już najwyższy wpaść w objęcia Morfeusza, bo jutro czeka mnie pracowity ranek z racji popołudniowej lekcji hiszpańskiego, która tym razem odbędzie się u mnie w domciu. To dopiero luksus, taka praca w domu na miękkiej sofie, w ciepłych bamboszach i z kubkiem ulubionej zielonej herbaty, a na dodatek to ja wybieram z kim pracuję, a kogo posyłam precz... Marzenie po prostu....
       Zanim ucieknę do spania pokażę jeszcze kolejną porcję ozdóbek:


I w komplecie z pierniczkami, bo taki był pierwotny zamysł:


Teraz z czystym sumieniem mogę iść spać. Mam nadzieję, że Wy jesteście już pogrążone w fazie REM ;)

środa, 23 listopada 2011

Czas na świąteczne pierniczki

     Tyle się nagadałam o moich świątecznych robótkach, że teraz mam tremę! ;) Ostatnio przybyło mi sporo obowiązków i czas na realizację pomysłów krawieckich mocno się skurczył, ale szyłam sobie powolutku wieczorami, każdego dnia po trochę. Grunt to dobra organizacja ;) Prezentację zaczynam od moich ulubionych ciasteczek, czyli pierniczków, które niezmiennie kojarzą mi się z Babcią i Dziadkiem. Kiedy przyjeżdżałam w odwiedziny zawsze na stole w miseczce lśniły lukrowane pierniczki, a ja, jako pierwszej klasy łasuch, zajmowałam miejscówkę najbliżej tej miseczki. Długo szukałam takich samych pierniczków jak te Babcine i któregoś dnia znalazłam :) Od tamtej pory zostałam wierną klientką Biedronki i utrzymuję przy życiu polski przemysł piernikowy :P A propos, ktoś może pamięta jak w literaturze nazywa się zabieg powtarzania tej samej spółgłoski na początku każdego wyrazu? Bo mnie niestety ta wiedza uleciała, a teraz będzie mnie męczyć i dręczyć dopóki znowu nie rozwiążę zagadki. Może czyta mnie jakaś studentka filologii, która wszystkie środki stylistyczne ma wciąż w jednym paluszku i litościwie mnie oświeci? :)
      A wracając do pierniczków, to najpierw zbliżenie na przedstawiciela gromadki: 


a tu już w większej grupie:


W domu mam ich trochę więcej, ale obiektyw mojego nieskomplikowanego aparaciku nie był w stanie objąć wszystkich. Jutro kolejna porcja ozdóbek, więc zapraszam :)

wtorek, 22 listopada 2011

Bożonarodzeniowe candy (ZAKOŃCZONE)

     Robienie zdjęć poszło jako tako, w każdym razie jest lepiej niż było wczoraj. Zmieniłam jednak zdanie i jeszcze nie pokażę ozdób. Przetrzymam Was, a przede wszystkim siebie (ponieważ strasznie jestem ciekawa Waszych opinii ;) do jutra, bo właśnie naszła mnie refleksja, że już czas na ogłoszenie także u mnie świątecznej rozdawajki, jako że Boże Narodzenie za pasem. Zapraszam więc do udziału w zabawie. Do rozdania mam misiową rodzinkę, którą można zawiesić na świątecznym drzewku. Warunki udziału takie jak zawsze, tj. komentarz pod postem i poniższy podlinkowany banerek na Waszych blogach. Zapisy przyjmuję do 12 grudnia, a losowanie przekornie przeprowadzę 13., aby udowodnić, że słynna pechowość tej liczby jest mocno przesadzona. I wpadłam właśnie na jeszcze jeden pomysł, a właściwie prośbę do przyszłej zwyciężczyni o przesłanie zdjęć z miśkami na choince. Zatem do jutra, nie mogę się doczekać żeby pokazać Wam pierwszą porcję moich ozdóbek, o których już wszyscy słyszeli, a mało kto widział :D