Wczoraj zmobilizowałam się do większego działania. W pasmanterii obkupiłam się w nici, wreszcie mam też bigle do moich filcowych, "temy rencamy" zrobionych kolczyków i na dodatek kupiłam nowe lampy do pokoju! :D Od soboty jestem stałą bywalczynią Praktikera z racji 20% upustu na wszystko. O osłonkach i storczykach już mówiłam, teraz zdradziłam się z żyrandolami, a niżej na zdjęciach chwalę się jeszcze spełnionym marzeniem, o czym napomknęłam już wczoraj. Tadaaaaam! Oto mój Konik Prawie Na Biegunach i jego kumpel Misiek. Obaj wpadli mi w oko, więc po szybkim oszacowaniu zawartości portfela zgarnęłam tę wesołą kompaniję do koszyczka. Nawiasem mówiąc wydaje mi się, że powinnam dostać co najmniej 10% dodatkowego upustu za to szaleństwo, ale niestety nikt poza mną nie wpadł na ten pomysł ;)
I jeszcze jedno ujęcie:
Dziś po regularnej pracy czeka mnie kolejna lekcja francuskiego, ćwiczenia przygotowane i podrukowane, słownictwo sprawdzone, a ja cała w skowronkach, że znowu mam do czynienia z miłością mojego życia, czyli z francuskim właśnie. Po półrocznej przerwie zdążyłam zapomnieć jaką frajdę sprawia mi obcowanie z francuską kulturą, literaturą, sztuką. W maju udało mi się odwiedzić Paryż, ale teraz wydaje mi się, że od tego czasu upłynęły całe wieki i już marzę o kolejnej wizycie w najpiękniejszym mieście świata. Tylko tym razem nie dam sobie wmówić, że wizyta w Luwrze i Muzeum Orsay to strata czasu;) Kiedyś w trakcie studiów mieszkałam sobie we Francji i był to chyba najpiękniejszy i najbardziej beztroski okres mojego życia. Może to doświadczenie ma wpływ na moje bałwochwalcze uwielbienie Francji. Choć z drugiej strony zachowałam zdrowy stosunek do Francuzów, którzy w moich oczach przegrywają w porównaniu z sympatycznymi Hiszpanami. Ale ten język.... ten Paryż... :D Ojj, muszę szybko zejść na ziemię, bo inaczej ogarnie mnie frustracja, że muszę prażyć się pod biurową świetlówką zamiast brykać po paryskich bulwarach...
Zatem ze spraw ziemskich: wieczorem znowu poszyłam i chyba na razie przy tym zostanę, bo w przyszłym tygodniu wybieram się na przymusowy dłuższy urlop "celem ratowania zdrowia" i nie chcę zostawiać rozgrzebanej aniołkowej roboty. Jak tylko wrócę ze szpitala i dojdę do siebie wezmę się wreszcie do lepienia. Tak postanowiłam i w razie co mam to teraz oficjalnie i na piśmie i Was biorę na świadków, więc nie będzie zmiłuj ;D Przyznam się, że jakoś tak mam z aniołkami, że jak już lepię to jest fajnie, bo bardzo przy tym odpoczywam umysłowo (czytaj: siedzę raczej bezmyślnie i nie gnębią mnie pytania natury egzystencjalnej ani żadnej innej ;), ale zebrać się w sobie i wyrobić masę to już inna bajka...
A tymczasem, nim nadejdzie pora żeby wyprowadzić z ukrycia rzeszę świątecznych ozdóbek przedstawiam kolejnego misiaczka. Przyszedł do mnie wczoraj z kwiatkiem zarumieniony z przejęcia i z nadzieją, że kwiaty poprawią mi nastrój. I wiecie co? Podziałało! Niestety dziś mój Gnębon* znowu zaatakował i choć na krótko, to pewnie do jutra zajmie mi lizanie ran. Ach gdyby tak umieć nie przejmować się gnębonami....
*Gnębon: istota niby ludzka, ale z zachowania raczej świnia
Misiak przeuroczy, zakupy widzę ze wyjątkowo udane, też uwielbiam takie drobiazgi. Mieszkania w Paryżu można Ci pozazdrościć, czy ja kiedyś bede miała okazje wybrać się do Luwru, pospacerować po uliczkach, ahh rozmarzyłam się. Mnie zawsze na gnębona pomaga zaszycie się w moim warsztaciku i stworzenie jakiegoś przedmiotu, wówczas zapominam o całym swiecie, potrafię przez kilka godzin zapomnieć się w swoich robótkach
OdpowiedzUsuńmisie jak zwykle cudowne:) zakupy tym bardziej, a ja się muszę zapytać co to za kwiatek na pierwszej fotce? :d
OdpowiedzUsuńDudusiu! :D Mieszkałam poza Paryżem, ale tam sobie dojeżdżałam. Jeśli zdążę, to jutro opowiem moje pierwsze paryskie wspomnienie :)Co do wyjazdów do Paryża, to mamy z Wrocławia tanie loty, więc podróż wychodzi taniej niż autem nad polskie morze. Mnie w walce z moim Gnębonem też baardzo pomagają zajęte popołudnia, ale niestety przez pół dnia muszę się z nim użerać i nie ma od tego ucieczki... Nic to, trza być twardym, nie miętkim! ;) Nie będzie mnie tu pierwszy lepszy Gnębon dnia zatruwał!
OdpowiedzUsuńPesymistko, pojęcia zielonego nie mam co to za kwiatek. Siostra uszczknęła szczepkę od znajomego Holendra, a ja z kolei od Siostry. Tyle że mój ma małą doniczkę i wyrósł ogromny, a u Siostry jest w dużej doniczce i narosło pełno malutkich.
Ależ piękne zakupy! Konik przewspaniały. A miś jak zwykle słodziutki :-)
OdpowiedzUsuńCo do złego humoru to chyba większość z nas dopada w tym dziwnym przesileniu pogodowym :-( Trzymaj się i żadnym gnębonom nie dawaj!!!
Z niecierpliwością czekam na aniołki obiecane i dużo zdrówka życzę!!!!!!!!!
dziękuję za odpowiedź :) bardzo mi się spodobał, niby już miejsca nie mam w domu na te kwiatki, ale zawsze jakiś malutki się gdzieś wciśnie ,a ten jest po prostu oryginalny.
OdpowiedzUsuńPesymistko, w takim razie jak tylko uda mi się wyhodować jakąś szczepkę, to poproszę Cię o adres i prześlę priorytetem :)
OdpowiedzUsuńBosastopko, dzięki za wsparcie i miłego dnia:)
Zazdroszczę konika - uwielbiam takie rzeczy.
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo zdrowia
cudny miś! kiedyś musisz mi chyba sprzedać swój przepis na masę solną ;) może i ja coś poczaruję...
OdpowiedzUsuń1. Co Ty mnie straszysz tym szpitalem? Mam nadzieję, że nic poważnego!
OdpowiedzUsuń2. Ale skarby upolowałaś! Cudne.
3. Też chciałam zapytać o ten kwiatek bo pierwszy raz taki widzę a ja lubię wszelkiego rodzaju "chwaściki" ;o)
4. A ja mieszkam w Paryżu! ;o)) Na moją miejscowość mówi się nieoficjalnie "Mały Paryż" ;o)
5. Miś super - kwiatek bardzo twarzowy, podkreśla głębie jego oczu...;o))i pijemność brzusia haha ;o)
6. Sposób na Gnębona - w piszczel go! Będzie leżał i kwiczał ;o))
Uff! To chyba wszystko co chciałam napisać ;o) Jeśli o czymś jeszcze sobie przypomnę nie omieszkam dopisać kolejnego komentarza ;o))
Cmoki! ;o)
No Paryżanko, mitenki zrobiłaś prima sort.O kwiatku nic więcej powiedzieć nie jestem w stanie. A o mnie się nie martw, o mnie się nie martw, ja sobie radę dam... :D
OdpowiedzUsuńZakupy super,misio uroczy,no ale tej Francji to zazdroszczę:)
OdpowiedzUsuńA ja marzę o Francji.Ale nie o Paryżu....taki dziwak ze mnie.Ja bym chciała gdzieś na wioseczkach...tak żeby popróbować ich jedzonka.No i zobaczyć jak żyją.
OdpowiedzUsuńNie bardzo mi się podoba że jakiś Gnębon odbiera Ci uśmiech.Nawet jeśli na chwilkę.No ale widzę że piszesz że sobie radę dasz,więc spokojniejsza jestem nieco.
A misio...jak to misio.Kwiatkiem rozbroił by każdego.Chociaż powiem Ci że jak patrzę na tą minkę niewinną to i bez kwiatka dałby radę ;)
Tak więc...dbaj o siebie Dziewczyno bo ja o tej Francji poczytam jeszcze chętnie ;)
Kasieńko, dzięki i życzę Ci z całego serca wyprawy do Francji :)
OdpowiedzUsuńTrilluś, ja mieszkałam w Poitiers, 350 km od Paryża, ale pociągiem to tylko 1,5 godziny. Paryż jest piękny do zwiedzania, choć faktycznie do mieszkania chyba już mniej, za to francuskie wioseczki są malownicze i pełne uroku, a oceniając moim okiem turysty toczące się tam życie jest leniwą filmową sielanką. No ale to pewnie tylko subiektywna opinia beztroskiej (wówczas;) studentki :)