piątek, 16 września 2011

Pomarańcze i mandarynki

     Wczorajszy dzień minął pracowicie i produktywnie. Muszę podkreślić, że owoce wysiłku były, bo to wbrew pozorom nie zawsze jest oczywiste. Czasem napracuję się jak wściekła, a śladu po tym nie ma. Ale wczoraj! Hoho, czego to ja nie narobiłam! A więc najpierw wzięłam się za pieczenie chleba razowego. Według przepisu miał być nieziemski, ale jednak wyszedł całkiem ziemski. Nawiasem mówiąc muszę w końcu przełamać moje onieśmielenie, kiedy staję twarzą w twarz z wizją przygotowania zakwasu, bo chleb razowy na drożdżach to po prostu nie to :/ Potem przyszła kolej na babę ziemniaczaną. Ach ten zapach smażonego boczku i cebulki, mmmmm.... tym razem faktycznie niebo.... 
W międzyczasie skończyłam lepienie moich stworków, które zaraz po exodusie babki powędrowały do piekarnika. Piekły się bidule aż do północy i być może w weekend uda mi się nawet znaleźć chwilę na malowanie, ale szukanie czasu i jego notoryczny brak to osobna bajka, którą znają wszyscy.  Na koniec jeszcze dodam, że w tym wszystkim znalazłam czas na spacer, sprzątnięcie kuchni i poskładanie prania :) To dopiero fachowa organizacja popołudnia. Pękam z dumy :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz