wtorek, 31 stycznia 2012

Słodycz pomarańczy

   Oto kolejny słonik w cieplutkich kolorach, słodki jak marokańska klementynka. Kiedyś, jeszcze na studiach, poznałam pewnego Mohameda, doktora prawa rodem z Marrakeszu. W pamięć zapadła mi jego opowieść o słodyczy marokańskich cytrusów. Mohamed wzdrygnął się z niekłamanym obrzydzeniem i spojrzał z politowaniem, kiedy moja koleżanka stwierdziła, że wszak najlepsze pomarańcze pochodzą z Hiszpanii. Ponieważ od Mohameda lekko zawiewało fanatyzmem, to jego zachwytu nad rodzimym produktem nie potraktowałam poważnie. I przyznaję, że to był mój błąd... W ubiegłe wakacje miałam wreszcie okazję spróbować co to za cuda rodzi marokańska ziemia i zweryfikować słowa Mohameda. Moje kubki smakowe do dziś tęsknią za rozkosznym nektarem ukrytym pod postacią świeżo wyciśniętego soku z marokańskich pomarańczy. Podobnie zresztą jak za smakiem maleńkich słodkich winogron, które wsuwałam z Siostrzyczką na Krecie i francuskimi deserkami, dzięki którym wcielałam w życie maksymę, że "kochanego ciałka nigdy za wiele" ;) Oj, wcielałam z zapałem ;) A te holenderskie stroopwafle, czeskie knedliki, hiszpańskie jamón serrano, chorwackie espresso sączone przy plaży... Cóż począć, urodziłam się łasuchem i łasuchem pozostanę, a najbardziej na świecie zazdroszczę Makłowiczowi, że podróżuje, odkrywa, smakuje... A w ogóle to głodna coś jestem ;)


poniedziałek, 30 stycznia 2012

Szczęśliwe pożycie

   Dawno nie było u mnie miśków, dlatego dziś wybrałam szczęśliwych małżonków Bunię i Gotfryda. Oboje są w sile wieku i tworzą parę dostojną i przystojną zarazem. Choć Gotfryd ma nieco krzywe nogi, to ten brak kompensują jego elegancja i nienaganne maniery. A skoro już o przystojności mowa... Przypomniała mi się historia z początku studiów. Mieszkałam wtedy na stancji u Pani Babci, jak zwykłam o niej mawiać. Pani Babcia znała mnie tylko z tego, że jestem kujonem ślęczącym całe dnie nad książkami w leginsach i bluzie, ewentualnie flanelowej koszuli. Któregoś dnia spotkała mnie w mieście, kiedy byłam ubrana "do ludzi" i... nie poznała mnie, ale ja poznałam Panią Babcię, więc podeszłam, zagaiłam i tymczasem pożegnałam. Kiedy wróciłam na stancję usłyszałam ten oto komplement mówiony z bardzo charakterystycznym, lekko francuskim "er" : "Kaholina, ja nie wiedziałam, że jesteś taka przystojna". Wiedziałam, że był to komplement, zatem grzecznie podziękowałam, ale jako dziewiętnastolatka nie bardzo umiałam sobie poradzić z byciem "przystojną" :)
    Natomiast wracając do czasów współczesnych, w weekend świętowaliśmy 87. urodziny mojej własnej kochanej Babci. Impreza rodzinna była zorganizowana w najwyższej tajemnicy przed solenizantką, role kuchenne rozdzielono uprzednio, więc każdy przygotował swoje popisowe dania. Na torcie były świeczki i raca, a Babcia oszołomiona niespodzianką i bardzo szczęśliwa ostatecznie popłakała się ze wzruszenia. Moja rodzina należy do tych tradycyjnych z mnóstwem dzieci, wnuków i prawnuków, w związku z tym było dużo zamieszania i śmiechu. Dopiero wieczorem dotarliśmy do domu moich Rodziców, a tu było niemniej wesoło za sprawą mojego Bratanka, który w niedzielę, już po powrocie do własnego domu, niepocieszony i zapłakany po rozstaniu z ciociami  poprosił o MMS-a z moim portretem, bo tak straaasznie tęskni. I jak tu nie kochać takiego Skarbulka? :)

piątek, 27 stycznia 2012

Bliźniaczki

   Hej hej Dziewuszki :) Wczoraj jednak wybrałam się do kina. Pierwszy raz skorzystałam ze zniżek przysługujących za zbieranie punktów na karcie Payback. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będą z tego korzyści i choć zbierałam punkty, to robiłam to bez przekonania. Tymczasem wczoraj Pan w kinie zaproponował wymianę punktów na popcorn i colę. I dwie dychy z groszami zostały w kieszeni, a ja poratowałam się kofeiną i cukrem, bo rzecz jasna wybrałam popcorn karmelowy :) 
    Przyznaję, że czołówka filmu przeraziła mnie nieco wrzaskliwą muzyką i postaciami utaplanymi w piekielnej smole (przynajmniej mnie się tak skojarzyło), ale film był świetny, biorąc pod uwagę, że zaliczam się do zagorzałych miłośników kryminałów. Przymierzałam się też do zakupu książki, ale to byłby już zbytek szczęścia ;) Przyjemności trzeba sobie rozsądnie dawkować, żeby umieć je odpowiednio docenić. Dobrze zachować kilka marzeń na przyszłość, bo przecież nie od dziś wiadomo, że najlepszą zabawą jest gonitwa za króliczkiem, dlatego pobiegam do przyszłego miesiąca ;) 
     Film odpędził zmęczenie na dobrych kilka godzin, ale w domu od razu padłam i zasnęłam na sofie pozwijana w esy floresy. Och jak ja tęsknię za wiosennymi długimi dniami, choć dziś za oknem wiosennie, no, przedwiosennie ;) Słońce świeci jak oszalałe, śniegu już nie ma, więc mogę poudawać, że jest ciepło, przynajmniej do czasu kiedy wyjdę na zewnątrz i poczuję to -8 wskazywane przez termometr ;)
     Miłego dnia!

PS. Zuzanka słusznie zauważyła, że nie wspomniałam o jaki film chodzi! Haha, zapomniałam, że nie każdy wiedział o moich planach :) A więc chodzi o "Dziewczynę z tatuażem" :)


czwartek, 26 stycznia 2012

Turkisowy

   To nie literówka :) Nie miało być "turkusowy", a Turkisowy właśnie, bo dziś pokazuję Wam aniołka, który jeszcze przed świętami pofrunął do Turkisy i zdaje się wylądował na jej choince, ale zanim pofrunął zgodził się na krótką sesję fotograficzną. Natomiast Turkisa podarowała mi całe mnóstwo bieluteńkich, sztywno wykrochmalonych szydełkowych i lnianych ozdóbek, które na razie nie doczekały się zdjęć, bo nadal wiszą na choince i nieodmiennie budzą zachwyt gości. Do tego Turkisa dołożyła łakocie i nie wiedzieć skąd wydobyła informację, że wprost przepadam za holenderskimi stroopwaflami. Najwyraźniej ma dojścia do jakiegoś tajnego kanału informacyjnego...;) Nie muszę chyba wspominać, że słodkości zniknęły w tempie błyskawicznym :p
   Wszystkie choinkowe podarki sfotografuję jak tylko się z tą moją choinką uporam, bo na razie nie miałam dla biduli czasu. Mam nadzieję, że zdążę w sezonie zimowym... ;) W ogóle chyba za dużo wzięłam ostatnio na głowę, bo znowu padam ze zmęczenia i wychodzi na to, że zaraz po pracy zasiadam do kolacji, potem chwilę odzipnę przy telewizji, kąpię się i do wozu - do spania znaczy;), a rano zaczyna się ten sam kołowrotek. Czy Wy podobnie jak ja macie się za gieroje nie do zniszczenia i jesteście pewne, że wszystkiemu dacie radę, a potem okazuje się, że sił już nie ma, natomiast zobowiązania zostają i chcąc nie chcąc, goniąc na rezerwie, trzeba je wypełnić? Ja tak mam zawsze. Nie umiem mierzyć sił na zamiary. Od kiedy pamiętam mam przynajmniej dwa równoległe zajęcia. Kiedyś były dwie prace i dzienne studia, potem podwójne studia dzienne i do tego dwie prace i dałam radę. Chyba z tego okresu pozostał mi nawyk, że muszę bez przerwy gdzieś gnać, coś robić, bo w przeciwnym razie dopada mnie poczucie bezsensu. Nie wzięłam tylko pod uwagę, że jestem dziesięć lat starsza i regeneracja nie następuje tak szybko :) W związku z powyższym niedospana jestem OKROOPNIE (tu nastąpiło rozdzierające ziewnięcie). Po południu miała być wreszcie rozrywka i kino, ale czuję, że chyba nie dam rady i padnę jak kawka :) Czasu na rękodzieło niet, a tego brakuje mi najbardziej, bo moje anioły i szycie filcaków to najlepszy sposób na odreagowanie szału codzienności. Na szczęście w marcu szykuje mi się długi, bo aż dwutygodniowy urlop. Urraaaa! - jak krzyczą bracia Rosjanie. Wrócę wypoczęta, pełna zapału do pracy i z nową dawką optymizmu :D

środa, 25 stycznia 2012

Negatyw

   Nie nie, nie będzie ani dołująco, ani negatywnie. Tytuł wziął się tylko i wyłącznie stąd, że dzisiejszy słonik to odwrócone barwy wczorajszego ;)
   Zrobiłam sobie krótką przerwę między słaniem maili, konsultacją nowych słówek na dzisiejszą lekcję, a kopiowaniem archiwów i kiedy zabrałam się za chrupanie pokrojonych w ósemki jabłek powróciła do mnie nieco przerażająca refleksja ostatnich dni, że nie umiem odpoczywać. Ciało co prawda otrzymuje swoją porcję snu, krótką, bo krótką, ale jednak, do tego dawka ruchu, kawa z mlekiem i paliwo dla mózgu w postaci cukru, ale skutek jest taki, że ciało trzyma się krzepko, natomiast duch coś niedomaga. Jestem zmęczona codziennym przebywaniem wśród ludzi, którzy myślą kompletnie inaczej niż ja, mają zgoła inny system wartości, a - jakby tego było mało - deprecjonują to, co moje. Bo że ludzie się różnią postrzeganiem świata, to  normalne, ale gdzie akceptacja i otwartość na innych? Przecież to jest właśnie cecha ludzi mądrych, więc jeśli ktokolwiek ma się za istotę wyższą, to chyba powinien wcielić te prawdy w życie? Jeśli ktokolwiek chce być wzorem dla innych, to chyba nie przez zgryźliwość, pozerstwo i ośmieszanie innych? Bo na czym tu się wtedy wzorować i czym zachwycać?
   Teorię znam, nie ma się co przejmować ludzkim gadaniem i docinkami, trzeba robić swoje i żyć własnym życiem, ale kiedy jestem nastawiona na ciągłą obronę przed złośliwymi, małostkowymi i ociężałymi umysłowo harpiami, to wówczas teoria wędruje w kąt i zostaje tylko niesmak, poczucie krzywdy i frustracja. Może te uczucia byłyby mniej palące, gdyby atakowały osoby, które w jakimkolwiek sensie mogłyby być dla mnie autorytetem, ale niestety tak nie jest. Od dawna mam wrażenie, że tak zwane elity, przynajmniej te z którymi ja się zetknęłam i które uzurpują sobie prawo do oceniania innych, to głównie matołki z kasą, a ich głównym celem jest pognębienie reszty i wpychanie tej kasy przed oczy, jakby sami siebie chcieli przekonać, że są kimś. Ostatnio wpadło mi w ręce zdjęcie z podpisem: "Po czym poznać że ktoś kupił produkt Apple? - Sam Ci o tym powie." I nic go nie obchodzi, że mi to nie imponuje i nie stanowi o jego człowieczeństwie. Moje rozumowanie jest dla niego tylko kolejnym dowodem na to, że jestem nikim, a wyraźny brak admiracji z mojej strony wywołuje kolejną falę złośliwości. Czy kasa naprawdę daje prawo gardzenia innymi? Może się mylę, ale co z tego, że bogacz, skoro w głowie sieczka, maniery pegieerowskiego kombajnisty, wrażliwość drewnianego pieńka... Co z tego, że piękna figura, nowy samochód i trzy szafy ubrań, skoro w głowie przeciągi... I to ciągłe plotkowanie i porównywanie, ten tak, tamten śmak. Co mnie to obchodzi? Po kiego grzyba te porównania, skoro nie ma między nami wspólnego mianownika. To jakby porównać rybę i ręcznik - no jak? 
   Niby to wszystko wiem, niby nie powinnam ulegać takim osobnikom, a jednak kiedy dzień w dzień słucham tych wszystkich "mądrości" sączonych jak żmijowy jad i z którymi nawet trudno podjąć dyskusję, tak są durnowate i absurdalne, to mimowolnie ulegam i myślę, że może to ja się mylę? Nie, nadal nie jest to wpis dołujący:)  Jest to tylko i wyłącznie droga do odnalezienia spokoju i sposobu, żeby się nie poddawać ich myśleniu. Najgorsze, że do tej pory nigdy nie miałam do czynienia z kimś takim i dlatego mimowolnie daję się wciągać w bezsensowne dywagacje, a przecież jak mawiał mój lingwistyczny autorytet, Profesor U.: "zostaw, żaden to dla Ciebie partner do dyskusji". I tego będę się trzymać. Poza tym, może fakt, że nie umiem się pogodzić z takim światem, to oznaka, że i mnie brakuje otwartości i akceptacji? ;D Świat jest jaki jest i takim trzeba go brać. Żyj po swojemu i pozwól innym wieść swój żywot.

wtorek, 24 stycznia 2012

Cztery słonie zielone słonie

    Dziś w pracy szajba. Wreszcie nadszedł długo odwlekany moment wymiany komputerów, więc siedzę, kopiuję, instaluję, uruchamiam ponownie. Masakla plawie. Komputerów jest pięć i na wszystkich muszę instalować jakieś coś. Powoli zaczyna mi brakować cierpliwości. Na dodatek na moim nowym komputerze układ klawiatury jest inny niż dotychczas, więc robię literówki jak oszalała. I nie mam jeszcze archiwum, a co i rusz ktoś żąda przesłania kolejnych dokumentów. Że o nowym systemie nie wspomnę. Jakieś niby wszystko lepsze, intuicyjne, a mi mryga, lata, nie wiem o co chodzi. Piekiełko po prostu. 
  No ale przecież nie samą pracą człowiek żyje ;) Dziś moja Siostrzyczka zamówiła dwie filcowe ptaszyny na kuchenne okno. Jedna już tam fruwa i potrzebuje miłego towarzystwa, zatem moja maszyna nie ma wyboru i musi wkrótce zacząć działać, bo zamówienia spływają szerokim strumieniem z różnych stron ;)
  Bardzo dziękuję za Wasze odwiedziny i do zobaczenia najpóźniej jutro ;) Miłego popołudnia, ja idę konfigurować skrzynki mailowe. Ble ;) 
   A  jeszcze na koniec zielony słonik - breloczek z trąbą uniesioną na szczęście, żeby po dzisiejszej wizycie u Amanoo w pamięć zapadło Wam nie tylko biadolenie ;)

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Potańcówka w remizie

   Weekend przeleciał jak z bicza trzasnął. Dzięki odwiedzinom Siostrzyczki znowu się obkupiłam na wyprzedażach, bo nie ma to jak siostrzana rada ;) Zwłaszcza, że ostatnio z trudem przychodzi mi podejmowanie zakupowych decyzji. 
     Poza tym ubiegły tydzień minął mi pod znakiem wypieków. Najpierw skusiłam się na sernik bananowy, a potem jeszcze na szybko powstała karpatka. Jeśli któraś z Was do tej pory nie słyszała o "cieście karpackim" z  Lidla, to gorąco polecam. Wiem, wiem, ja też byłam nastawiona sceptycznie. U mnie w domu ciasta piecze się własnoręcznie ze świeżych wiejskich jajeczek. Ba, mało tego! Tato często gęsto przywoził również mąkę prosto z młyna. Nie tolerujemy ani proszkowych ciast, ani mas, które zostawiają mydlany posmak na podniebieniu, z wyjątkiem tej karpatki, którą polecam z czystym sumieniem. Gwarantuję, że zniknie tego samego dnia ;) Nawiasem mówiąc chyba powinnam dostać jakąś prowizję za reklamę, ale nie darowałabym sobie, gdybym nie podzieliła się z Wami tym smakiem. Natomiast w przyszłym tygodniu moja rodzina świętuje urodziny Babci i w związku z tym również noszę się z zamiarem wypieczenia jakiegoś smakowitego ciasta. Może wreszcie wypróbuję przepis Turkisy na ciasto z krakersami, choć zawsze mam lekkiego cykora, kiedy piekę ciasto po raz pierwszy, bo to, że wychodzi pyszne z rączek Turkisy to jedno, ale czy wyjdzie u mnie, to już insza inszość...
     A wracając do aniołka, to gwiazdki na sukience nadały mu charakter amerykańskiej gwiazdy muzyki country lub... miłośnika potańcówek w wiejskiej remizie. Taki swojak :)
     

czwartek, 19 stycznia 2012

Dumna i blada

     Muszę się pochwalić, bo nie wytrzymam. Wczoraj dostałam pierwsze blogowe wyróżnienie, a tę niespodziankę sprawiła mi Bosa Stopka - aniołkowa mistrzyni. Dziękuję!


   Jak wyczytałam na jej blogu wyróżnienie zobowiązuje mnie do wyjawienia siedmiu prawd o sobie. Przystępuję zatem do dzieła.

Prawda 1. Rano trudno zwlec mnie z łóżka, bo w nocy uruchamia mi się tryb aktywności - sprzątam, gotuję, szyję, lepię - ogólnie mówiąc do godz. 1.00 biegam i mam mnóstwo energii, którą muszę jakoś spożytkować, następnie do godziny 16.00 zapadam w stan hibernacji.

Prawda 2. Nie bardzo lubię gotować, a surowe mięso ruszę tylko w rękawiczkach. Jeśli już biorę się za gary, to wybieram dania nieskomplikowane. Uwielbiam kuchnię hinduską, za prawdziwego butter chicken dam się pokroić ;) 

Prawda 3. Jak każdy łasuch bardzo lubię wypiekać słodkości, siadam wtedy na przeciwko piekarnika i patrzę jak sroka w gnat na rumieniące się ciasto. Ten rytuał powtarzam od dziecka.

Prawda 4. Choć nie lubię bałaganu, to bałaganiara ze mnie nieprzeciętna, ale w  rozgardiaszu jakoś się orientuję, natomiast po gruntownych porządkach nic nie potrafię znaleźć. Teraz akurat jestem na etapie poszukiwania uporządkowanych przed świętami sznurków i tasiemek...

Prawda 5. Jeśli sytuacja mi nie leży, wówczas po cichu zwijam żagle i  niezauważona odpływam. Niczego nie tłumaczę, tylko fiuu i już mnie nie ma.

Prawda 6. Kiedy prawda 5. z jakichś niezależnych ode mnie przyczyn nie może być wcielona w życie, wówczas po prostu się wyłączam i kompletnie tego nie kontrolując pogrążam we własnym świecie.

Prawda 7. Rodzina jest dobra na wszystko.

No to się odkryłam... ;)

   Mogę wyróżnić aż 15 osób. Od razu powiem, że najchętniej wyróżniłabym wszystkie obserwowane blogi, bo w końcu dlatego je obserwuję, że mi się podobają. Jednakowoż, jak mawiają starzy łacinnicy: dura lex sed lex ;) Dlatego tym razem wybieram:

1. Turkisa - za głowę pełną pomysłów, pracowite łapki i życzliwość
2. Laobeth - za anielską cierpliwość do krzyżyków i cudnych frywolitek
3. Trill - za wywołujące zawrót głowy szydełkowe cuda
4. Dudqa - za wszechstronne talenta, a już Twoje komódki to mistrzostwo świata
5. Nowalinka - za najpiękniejsze kartki
6. Romi - por tus bellísimos chales
7. Elyago - your dolls are amazing
8. Grażyna - dzięki której odkrywam piękno Wenezueli i ... Polski
9. Kasia - choć na razie zakończyła blogowanie, to bardzo lubię jej filcowe cudaczki
10. Mazanka - za pomysłowość i ogromny talent
11. by_giraffe - za śliczne szydełkowe maleństwa
12. Bosa Stopka - za cudne anioły
13. Magda - Twoje domki (i nie tylko ;) są śliczne!
14. Daniela - za mistrzowskie operowanie igłą i nitką 
15. Beata - za prześliczną biżuterię

Mam nadzieję, że nie przeoczyłam informacji, że któraś z Was wyróżnień nie przyjmuje... Jeśli tak, to wybaczcie.

   A teraz jeszcze mały nocny Anioł Stróż ze skrzydełkami utkanymi z obłoków, który pilnuje, żeby moje sny na pewno były kolorowe.


O matko, jaki długi ten post. Kończę już, bo ileż można ;) Miłego dnia!

środa, 18 stycznia 2012

Noski, noski Eskimoski i złośliwość rzeczy martwych

   Miałam nadzieję, że będę mogła dziś ogłosić wszem i wobec, że odzyskałam moc twórczą. I co? I nic! Moc co prawda wróciła i wzięłam się za szycie, ale cóż z tego! Wykroje gotowe, sfastrygowane, przeszywam kilka ściegów i ŁUP! Z dniem 17. stycznia moja maszyna odmówiła posługi. Nie wiem co się stało. Pokrętło po prawej stronie odpowiedzialne za operowanie mechanizmem igły i stopki porusza się opornie, nitka pod spodem splątała się w węzeł, z którym nawet Aleksander Macedoński miałby nie lada zgryz i nie wiem jak to naprawić. Zrodziło się we mnie podejrzenie, że filcowe kłaczki maczały w tym palce... Tymczasem nie pozostaje mi nic innego jak udać się do mojego maszynowego autorytetu, czyli do Mamy. "Masakla, plawie" - jak mawia mój Bratanek.
    A ponieważ w komentarzach do wczorajszego Szopęna pojawiło się kilka uwag odnośnie aniołkowych nosków, to pokażę Wam dziś anioła z nochalem, a właściwie z małym perkatym noskiem. Aniołek nie dość, że sam został wyposażony w zmysł powonienia, to jeszcze rozsiewa przyjemną  dla cudzych nosów woń cynamonu.


I jeszcze zbliżenie na kartoflany nochal:


Zostawiam Was z tym obrazem i biorę się za robotę. Miłego dnia!

wtorek, 17 stycznia 2012

Cześć Dziewczyny i Chłopaki...

 ....choć prawdę mówiąc mam mętne wrażenie, że - w tym miejscu pozwolę sobie na eufemizm - chłopaków tu bywa niewielu... 
    Sprawę ujmę tak, postępuje u mnie ogólne skapcanienie ciała i umysłu i nie umiem się z tego otrząsnąć. Co prawda zmuszam się do jakiejkolwiek aktywności, w związku z tym udało mi się wczoraj postepować na domowym steperku, przygotowałam dzisiejszą lekcję francuskiego, a nawet dzisiejszy prowiant zgodnie z zaleceniami dietetyka. Mało tego, w niedzielę usmażyłam naleśniki - pierwsza wersja ze szpinakiem i fetą, druga z pieczarkami i serem żółtym, bo wcześniej zdołałam zrobić zakupy na cały tydzień. Dzięki temu zamrażarkę mam pełną i głowę spokojną o posiłki w sytuacjach awaryjnych, tj. kiedy nie mam czasu albo zwyczajnie nie chce mi się sterczeć przy garach, co, przyznaję bez bicia, zdarza mi się nader często... 
    Dobrze, to teraz pobiegam chwilę po Waszych blogach i poszukam motywacji do własnego działania... Wiem, wiem, ciągle to powtarzam i nic z tego nie wychodzi...
     Ach, przez tę analizę własnego lenistwa zapomniałam przedstawić Chopina! A zatem, Panie, Panowie - oto Chopin:


PS. Przeczytałam wpis i stwierdziłam co następuje:  naprawdę LEŃ ze mnie okrutny!! Czas najwyższy wziąć  się w garść.

piątek, 13 stycznia 2012

Smocze skrzydła

    Po długiej przerwie w lepieniu pomachlaczyły mi się foremki i zrobiłam kilka aniołków ze smoczymi skrzydłami. Najpierw wydały mi się zbyt drapieżne, ale kiedy dostały twarze ich wizerunek nieco złagodniał. Tego małego Smoka lubię szczególnie, bo ma pobłażliwy i wyrozumiały dla  głuptaków wyraz twarzy, jakby mówił: "tak tak, gadaj sobie, a ja wiem swoje", a przy tym wznosi oczy do nieba wyrażając zadziwienie, że ktoś w ogóle tak pleść potrafi. Tyle o smoczym aniołku.
      Jeśli chodzi o mnie, to zgodnie z wczorajszymi planami udało mi się dotrzeć do fryca i mam nowy "imaaaż", tj. włosy krótsze o ok. 10 cm, grzywkę na bok i zero cieniowania. Prosta, dziewczęca i jednocześnie elegancka fryzurka (w moim mniemaniu ;), a co najważniejsze: wystarczyło wieczorem wysuszyć włosy na szczotce i rano nie miałam żadnego problemu! Bo muszę wyznać, że ze mnie noga stołowa w układaniu fryzur. To się pochwaliłam. Wybaczcie mi to przynudzanie, ale jeszcze nikt tych moich nowych włosów nie widział i nie mogłam się powstrzymać...
    Miłego dnia, u mnie po porannym wichrowo-śnieżnym szaleństwie na chwilę wyjrzało słońce. Czuję się niczym ofiara zatrutego wrzeciona ukłuta w Sylwestra i przebudzona w marcu.
    

PS. Specjalnie dla Trill i Turkisy :

czwartek, 12 stycznia 2012

Chciałaby dusza do raju

    Koszmarnie dziś zaspałam. Na szczęście należę do tych farciarzy, którzy mają pracę blisko domu, więc tylko szybko wciągnęłam na grzbiet moje ulubione reniferki i pognałam jak wiatr. Efekt był taki, że zdążyłam przed czasem :)
  Natomiast wczorajszy wieczór spędziłam w towarzystwie Laobeth. Wybrałyśmy się do "Pożegnania z Afryką" na kawkę i coś do kawki (tak tak, dieta już skończona ;). Jako dodatek do aromatyzowanej wiśniami kawy wybrałyśmy szarlotkę - jabłka pyszne, tylko od krojenia ciasta widelcem zrobiło nam się po sześć palców, takie było oporne. Ostatecznie się poddałam, bo nie chciałam nadwyrężyć także żuchwy. Mimo wszystko polecam - kawka pyszna, herbatka również, tylko mistrzami cukiernictwa nie są.
    Przy tych smakołykach zagadałyśmy się tak, że nie wiadomo kiedy  nadeszła noc i trzeba było zmykać do domu, ale koniecznie trzeba to któregoś dnia powtórzyć. A dziś fryzjer i nowa grzywka. Mam nadzieję, że wrocławskie korki nie zastopują mojego pędu po urodę ;P
    Zapodziałam gdzieś zdjęcia ostatnich aniołków, ale w zamian odkryłam zrobione niegdyś serduszka country ;)


   Przy okazji zdjęciowego remanentu przejrzałam wspomnienia ze spacerów i z wakacji. Na pierwszy rzut poszedł brzozowy lasek w sąsiedztwie mojego rodzinnego domu. Oj jak mi serce załkało z żalu za soczystą zielenią listowia, błękitem nieba i słonecznym blaskiem....





   A już żeby się kompletnie dobić dotarłam do zdjęć laguny Balos na Krecie. Ani przedtem ani potem nie byłam w piękniejszym miejscu... Chciałaby dusza do raju... Jednak nie ma się co roztkliwiać, trzeba się cieszyć tym co jest i brać przykład z Synka Laobeth, który widząc szarugę i strugi deszczu za oknem z zapałem zakrzyknął: "Jaki piękny dzień Mamo!"  I tego się trzymam - pięknie jest ;)


PS. Laobeth, miałaś rację co do tej kawy:  http://pl.wikipedia.org/wiki/Kopi_luwak 
Po stokroć FEEEE!!

środa, 11 stycznia 2012

Nieśmiały różany

     "Nadejszła wiekopomna chwila", a mianowicie zebrałam się w sobie i ogarnęłam dom po świętach. Wiem,  wiem, to już prawie dwa tygodnie, ale ostatnimi czasy mało bywam u siebie, a weekendu spędzonego w domowym zaciszu już nie pamiętam. Dopiero wczoraj szalone tempo ubiegłych tygodni nieco osłabło i mogłam się wziąć do roboty. Choćby się waliło i paliło ten weekend muszę spędzić w domu - w przeciwnym razie pęknę z wielkim hukiem i całe wczorajsze sprzątanie na nic ;) Nie chcę nigdzie jechać, natomiast bardzo, ale to bardzo chcę umyć okno w kuchni i lodówkę, zamontować wieszak w przedpokoju, zrobić spokojnie zakupy, a nie gnając na przełaj, bo wiecznie nie ma na to czasu, upiec chleb i może nawet ugotować coś smakowitego.  W tym tygodniu  zdecydowanie wolę gościć niż być goszczoną. Takie mam nieskomplikowane marzenia ;) I chcę iść do operetki na "Operę Smoczą". Résumé i muzyka z zajawki na stronie Capitolu zaintrygowały mnie do głębi, więc nie ma bata, muszę to zobaczyć, choćbym miała iść w pojedynkę ;) 
     Poza tym bez rewelacji. Robótki nadal leżą odłogiem, z tym że pochowałam wszelkie narzędzia do masy solnej, a na stole czekają tildowe książki z wykrojami. No i marzy mi się ten cieplutki komin, krzyżykowy bieżnik na komodę, podusie na francuską modłę... Powoli dopada mnie obawa, że coś dużo tych pomysłów i skończy się na tym, że zmęczy mnie już sam etap snucia planów :D Naprawdę czas zabrać się do pracy...
     Tymczasem kolejny anioł, perłowo-złoty, lekuchno zaróżowiony:


   I jeszcze zagadka. Wiecie dlaczego tak trudno dostrzec anioły? Bo najbardziej lubią pomagać z ukrycia, a przy tym do perfekcji opanowały sztukę kamuflażu. Prawie jak ja na zajęciach z tłumaczenia ustnego i mówienia* (<--taki przedmiot miałam na studiach:). Zresztą  same popatrzcie: 


* Na tłumaczeniu siadałam między szafą i wieszakiem. Bardzo rzadko prowadzący zajęcia Belg Xavier orientował się, że ktoś ukrył się za hałdą kurtek;
Na mówieniu zwyczajnie "się wścianiałam", jak określiła to moja przyjaciółka ze szkolnej ławy, bo zupełnie przypadkowo kolor mojej bluzy zlewał się w jedno z tłem ściany. I też działało. Hiszpan Jorge miał nie lada problem, żeby mnie z tej ściany wyłuskać do odpowiedzi...

wtorek, 10 stycznia 2012

Guliwer w Krainie Liliputów

     Hej Dziewczęta :) Właśnie wróciłam z podróży po Waszych blogach. Liczę na to, że jak się napatrzę jakie cuda tworzycie, to i mnie wreszcie najdzie wena, bo na razie mizeria z tym, oj mizeria... A jeszcze za pamięci, może któraś z Was będzie umiała mi pomóc. Nie wiem dlaczego, ale moja lista obserwowanych blogów (ta po prawej stronie na dole) nie chce się aktualizować. Już kilkanaście razy próbowałam i nic. Wydaje mi się, że powtarzam dokładnie te same kroki, co poprzednio i ... kiedyś działało, teraz nie. Albo blog mi oszalał albo ja sama :D
     A wracając do tematu mojej radosnej twórczości, to wczoraj wieczorem już byłam w ogródku i witałam się z gąska, a gwoli ścisłości z płachtami filcu, ale ostatecznie padłam na sofę, nakryłam się kocem i tak mi już zostało do rana, z tym że w pewnym momencie zmieniłam sofę na łóżko, a koc na kołderkę. Nie wiem czy to ta pogoda szaro-bura i tęsknota za słońcem czy zwyczajne lenistwo mnie ogarnęło, ale nie chce mi się NIC, absolutnie nic. Albo to może żal za słodyczami mnie powalił, bo od wczoraj staram się być na lekkiej poświątecznej diecie, a dla takiego łasucha jak ja to nie lada wyzwanie ;) Jednakże nie mam w planach wymiany całej garderoby i z tej właśnie przyczyny trzeba wziąć się w garść i "tfardą być, nie miętką" :D Aaa, jednak skłamałam, wczoraj zrobiłam Coś, a mianowicie prawie godzinę właziłam po stopniach mojego stepera. Spaliłam tym sposobem 360 kcal i z tej właśnie przyczyny wyczerpana zaległam na sofce. Nie muszę więc mieć wyrzutów sumienia, że zmarnowałam całe popołudnie;)
     Dziś chciałam Wam pokazać koleżkę, który powędrował w ręce Mazanki. Guliwer, bo takie imię jego ;) to największy misiak jakiego ulepiłam. Zostały mi po nim tylko zdjęcia, ale tak na oko mierzył ok. 13 cm. Te z Was, które mają u siebie moje misiaczki i aniołki wiedzą, że zwykle są to mieszkańcy Krainy Liliputów. Może  dlatego, że sama do rosłych nie należę hihi, choć obcasy, których wysokość budzi u niektórych zgrozę , pozwalają mi to co nieco zatuszować ;) Ale miało być o Guliwerze. Otóż tutaj możecie porównać jego wzrost z innymi moimi lepiuszkami. Wielkolud, co? :) I na dodatek skąpany w słońcu, bo zdjęcie cyknęłam jeszcze we wrześniu. Ach, jak mi tęskno za latem...
     

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Czupurek

      Wstałam dziś o 3.30, co oznacza, że fantastyczny wczorajszy humor musiał ulec osłabieniu, jednakowoż popijam kawę, żeby nie dać się śpikowi, natomiast w zaczarowaniu rzeczywistości i odganianiu ponurej senności pomagają mi dziś piękne czerwone pazurki, pełny makijaż i nowy sweterek w reniferki (tak Trill ;) - może nie tak uroczy jak sweter pana Darcy'ego w "Dzienniku Bridget Jones", ale założę się o sto milionów, że mój jest milszy w dotyku. Jak ja uwielbiam takie mięciutkie ubranka... Czuję się trochę jakbym nadal leżała pod mięciutką, puchową pierzynką.... I o to chodziło ;) Ale to nie wszystko. Wczoraj poszalałam na wyprzedażach i złowiłam jeszcze śliczną bransoletkę z miedzianymi piórkami i czerwoną torebkę. Mam też piękne, czerwone kolczyki z kryształami Swarovskiego zrobione przez moją osobistą Siostrzyczkę. Któregoś dnia zrobię zdjęcie i się Wam pochwalę, jakie śliczne :)  Wiem, wszystko czerwone pomyślicie, ale w mojej garderobie od dłuższego czasu królują szarości i czernie, teraz przyszła pora na zmiany. Chodzi głównie o mój zamiar "zmanipulowania" otoczenia. Otóż mam dość bycia traktowaną jak mała dziewczynka, której można wcisnąć każdy bzdet i na której można wyładować swoje frustracje. Od dziś koniec z tym. Jestem fajną dziewczyną, mądrą, ładną, skromną ;) i nikt nie ma prawa przestawiać mnie z kąta w kąt. Z jakiejś przyczyny wielu ludzi uważa, że mam problem z poczuciem własnej wartości, ale od kiedy przekroczyłam magiczną trzydziestkę taka opinia naprawdę nie znajduje odbicia w rzeczywistości. Jestem po prostu dobrze wychowana, a niestety dziś ta cecha jest często postrzegana jako wada, a już przynajmniej jako słabość. Niedawno usłyszałam, że to wina moich ulubionych kolorów, które według mnie są po prostu eleganckie, ale otoczenie odbiera je jako próbę kamuflażu. A przecież ja lubię siebie!! Dlatego od dziś pokażę światu, że jestem odważna, zdecydowana i znam swoją wartość. O!!
     A płynąc dalej z tym nurtem pokażę Wam rozbrykanego, pełnego radości życia anioła, który w pogoni za motylem zwichrzył sobie czuprynkę, dlatego nosi imię Czupurek. 

niedziela, 8 stycznia 2012

Na przekór aurze

     Pogoda znowu nie dopisała, ale u mnie świeci słonko po weekendzie spędzonym w doborowym towarzystwie, bo najpierw z moją najmilejszą Siostrą, a potem jeszcze z przyjaciółką. Zastanawiałam się, który z lepiuszków najbardziej pasuje do mojego dzisiejszego nastroju i wybrałam Filipka Cytrynka, bo bije od niego słoneczny blask. Mam nadzieję, że za jego sprawą i Wam udzieli się choć odrobina mojej dzisiejszej radości. 

sobota, 7 stycznia 2012

Rudolfy

    Chciałabym Wam dziś przedstawić dwa cynamonowe reniferki, które wyszły na popas po orce u Świętego Mikołaja. Wiem, że dziś Boże Narodzenie świętują wyznawcy prawosławia, także jeszcze wczoraj Rudolfy miały masę pracy z dostarczeniem prezentów na czas. 
       Ja natomiast odpoczywam u mojej Siostrzyczki. W planach był wypad na narty, ale pogoda kiepściuchna i nie ma co ryzykować, zważywszy na moje umiejętności lub -ściślej ujmując- ich brak. Niemniej jednak mam szczere chęci, a to najważniejsze ;) Mykam teraz po chlebek. Miłej soboty!

piątek, 6 stycznia 2012

Elegancki Michu z kokardą

     Michu wywinął kokardę pod szyją, bo chciał się elegancko prezentować przy wigilijnym stole. Właściwie nie wiadomo było czy jest gościem czy bożonarodzeniowym prezentem ;)
 Nie mam dziś twórczej weny, całe zasoby wyeksploatowałam wczoraj w pracy, bo zaczęłam o 7.00 rano lekcją francuskiego, potem etatowych osiem godzin za biurkiem i znowu trzy lekcje hiszpańskiego. Z domu wyszłam o 6.30, a wróciłam w okolicach 22.00 z podkrążonymi oczyma i powłócząc nogami (głównie ze zmęczenia, ale nie zapominajcie również o moich sinych kolanach ;) Wybaczcie mi więc lapidarny pościk, ale dziś moja duszyczka błąka się w strefie półprzytomnych zombi. Mam nadzieję, że jutro uda mi się wrócić do siebie... ;)

czwartek, 5 stycznia 2012

Pierniki

     Stęskniłam się za Wami i za blogowaniem, dlatego - choć dzisiejsza pogoda naprawdę nie sprzyja robieniu zdjęć - mimo wszystko pokażę Wam moje pierniczki w czekoladzie. Najpierw w ciemnej, gorzkiej:


Teraz w lukrze, tylko z odrobiną mlecznej czekolady, a jeden dodatkowo z cukiereczkami:


I jeszcze wersja w mlecznej czekoladzie:

 

A na koniec mieszanka:

 

Pierniki nie są może dziełem spektakularnym, za to sympatycznie prezentują się na choince. I muszę powiedzieć, że w rzeczywistości są ładniejsze niż na powyższych zdjęciach, ale tu już musicie wierzyć mi na słowo.
      Wczoraj pobiegałam trochę po sklepach i rozczarowałam się jedną z największych sieciówek  oferującą RTV/AGD i inne duperele. Potrzebowałam zwykłych żarówek halogenowych albo ledowych i wiecie co, nawet były, ale w cenie 66 zł za sztukę!! Przecież nie kupię skoro wiem, że w zwykłym markecie budowlanym kosztują 14 zł. Tym sposobem, kolejny dzień nie mam światła w łazience, tzn. mam ale z lampki nocnej ;) Jednakowoż ta obserwacja nie dała mi wystarczająco dobitnie do zrozumienia, że nie warto tam czegokolwiek kupować, więc choć żarówek nie wzięłam, to kupiłam tusz do drukarki. Przezornie jednak zachowałam paragon i nie rozpakowałam pudełka. Dzięki Bogu, bo zapłaciłam 90 zł, a okazuje się, że w sieci, nawet z kosztami przesyłki wychodzi ok 20 zł taniej. Załamać się można. Gdybym do tego kupiła jedną durną żarówkę byłabym już prawie stówę w plecy! Dlatego od dzisiaj bojkotuję tych zdzierców. Rozumiem, że każdy chce zarobić, ale żeby aż tyle???  No to się wyżaliłam ;) Dobra, niech już będzie, przyznam się, że rozczarowana zakupami domowymi poszłam szukać pocieszenia w ubraniach i tym sposobem mam śliczny sweterek... Dawkuję sobie zakupy na wyprzedażach, bo może w przyszłym tygodniu będę miała więcej czasu na bieganie, a co za tym idzie zakupy będą mniej nerwowe. Dodatkowo asortyment będzie już uboższy, co mnie cieszy, bo nie cierpię tych hałd bluzek splątanych w jakiś gigantycznych rozmiarów węzeł gordyjski razem ze spodniami, paskami i nie wiedzieć czemu kozakiem z prawej nogi. 
     Natomiast przedwczoraj byłam na lodowisku pod pergolą. Wyszalałam się nieziemsko, zaliczyłam  nawet dwie figury, tj. ślizg środkiem tafli na prawym kolanie z rozpostartymi ramionami i ślizg na obu kolanach z przejściem w końcowym etapie do tzw. klęku podpartego (w ostatnim momencie zrezygnowałam z  przywalenia głową w lód, bo nie ma co przesadzać, publiczność i tak już  wstrzymała oddech i biła brawo). Dziś kolana  mam może nieco sine, a spodnie starte, ale czego się nie robi, żeby zdobyć miłość kibiców ;D Już planuję kiedy by tu iść znowu... Może ktoś jest chętny? ;)  Mam co prawda zakwasy, ale co tam!

środa, 4 stycznia 2012

Święta, święta i po Sylwestrze

     W ferworze świątecznych przygotowań i podróży zabrakło mi czasu na blogowanie, natomiast zaraz po powrocie z wojaży wzięło mnie na urządzanie domu. Nadal brakuje u mnie wielu najzwyklejszych i potrzebnych w domu drobiazgów. Wreszcie spełniłam swoje marzenie i mam silikonowe pędzelki do ciast i nowe piernikowe foremki z Ikei. A propos pierników - zrobiłam te z przepisu polecanego przez Mazankę i wyszły bajecznie smaczne. Nie przewidziałam tylko, że z kilograma mąki wyjdzie cała piernikowa góra i że pierniczenie zajmie mi tyle godzin. Jednak warto było, bo wszystkim obdarowanym smakowały. Niestety pierniczki zdjęć nie doczekały, ale cieszyły podniebienie, a to najważniejsze zadanie ciasteczek ;)
      Poza kuchennymi drobiazgami mam wreszcie wieszak do przedpokoju, który musi cierpliwie poczekać na czyjeś zmiłowanie zanim zawiśnie na właściwym miejscu. Obrazek przywieziony z Paryża ma wreszcie swoją ramkę i teraz mężnie znosi kolejne ścienne przymiarki. Do tego dwa nowe kosze i trzy półeczki z drzwiczkami do ustawienia na regale. Mam ogromniasty regał 180x180cm zapakowany książkami i innymi szpargałami, a jak wiadomo szpargały, choćby nie wiem jak pieczołowicie układane, zawsze sprawiają wrażenie nieładu, stąd potrzeba upchnięcia całego tego bałaganu w koszach. A jeśli już o chowaniu mowa, to na czas świąt spakowałam wszystkie materiały, filce, masosolne pomoce itd. - wyszło tego chyba z pięć kartonów. Koszmar normalnie - jak to wszystko pomieścić w blokowym M?
      A ponieważ dotąd zabrakło czasu na pokazanie moich wszystkich świątecznych produkcji, to pozwalam sobie przedłużyć Bożonarodzeniowy klimat zdjęciami kolejnych ozdóbek, które w tym roku przyozdobiły moje drzewko: